niedziela, 15 września 2002

Ulica cicha

Jarek schował telefon. Mimo chłodu gorąco nieznośnie drapało pod grubą warstwą ubrania. Rozmowy z Robertem kosztowały go mnóstwo wysiłku. Oczekiwanie w głosie, nadzieja podszywająca każde słowo zmuszały do ostrożnych sformułowań, by go znów nie zranić.
Ruszył przed siebie. Znów spojrzał na kartkę z adresem. Nie znał okolicy, a namiary od koleżanki z pracy stanowiły ostatnią deskę ratunku. Obca kobieta wydała mu się przez telefon nieco oschła, ale przecież nie miała go adoptować, tylko wynająć mieszkanie.
"Źródlana trzydzieści trzy", powtarzał w myślach niczym mantrę, jakby w obawie, że przegapi lub zapomni coś ważnego. "Ładny adres."
Robotnicze, wczesnopowojenne osiedle nie wywarło na nim równie pozytywnego wrażenia. Szare, dwupiętrowe budynki pochylały się, jakby chciały przygnieść go odrapanym ciężarem. Kiedy skręcił w kolejną ulicę, w twarz uderzył go poryw mroźnego powietrza. Cicha, przczytał na tablicy. Jeszcze tylko trzy przecznice. Pod wiatr.
"Ulica Cicha wcale nie jest cicha…", przypomniał sobie fragment wiersza. Czyjego?
Ciche było rozstanie z Robertem. Zbyt ciche. Nie spodziewał się awantur, histerii, ale liczył, że przynajmniej w tak dramatycznych okolicznościach uda się przywołać prawdziwe emocje, przebić przez skorupy, w których obaj zasklepiali się od dawna. Zapracowani, znużeni sobą i życiem. Coraz więcej czasu spędzali oddzielnie, coraz mniej im to przeszkadzało. Jakaś tajemnicza, niczym nieuzasadniona siła trzymała ich ciągle przy sobie, ale i ona słabła z każdym ostatnim tygodniem. Wreszcie wygasła, równie nieubłaganie, jak się pojawiła.
Czy naprawdę nie mieli sobie już nic do powiedzenia?
Kiedyś rozmawiali bez przerwy, dzielili się najdrobniejszymi przeżyciami i myślami. Nie mieli telefonu, nie wspominając o komputerze czy samochodzie. Na wspólny dobytek składały się radio, dwa krzesła i stary, zdefasonowany materac, na którym – w swoim własnym świecie – przeżywali najwspanialsze chwile. Teraz skrupulatnie dzielą dorobek ostatnicyh lat: kompakty, mikrofalówkę, książki, kamerę, pralkę, filmy. Kulturalnie, po cichu. Jak cywilizowani ludzie.
"Dobrze, skoro tego chcesz". Pół roku wcześniej Robert mówił zupełnie inaczej. "Musimy próbować", zapewniał gorączkowo, "pracować, jeszcze nie jest za późno". Na Sylwestra pojechali do Berlina, gdzie spędzili pierwsze wspólne wakacje. Na chwilę uwierzyli, że zdołają się porozumieć. Wtedy, w hotelu, kochali się ostatni raz w nadziei, że oto z popiołów rodzi się namiętność.
Wspomnień starczyło na kilkanaście tygodni. Potem wróciła równia pochyła.
Podmuch zerwał Jarkowi kaptur z głowy. "Cholerne zawieje!", pomyślał ze złością. "Że też muszę ciągać się po takim zadupiu!"
Nie wiedział dlaczego. Wciąż nie czuł się wolny, rany były zbyt świeże. A jednak w tamten poniedziałek, po cięzkim, cichym weekendzie, nieprzespanych nocach spędzonych przed telewizorem, na niewygodnej sofie, ogarnęła go autentyczna ulga. Ogolił się dokładniej niż zwykle, starannie po sobie posprzątał i wcześniej wyszedł do pracy. Gdy zamknął za sobą drzwi, wydało mu się, że uleci do góry, że wszystko jest znów możliwe.
Dwie godziny później telefon od Roberta sprowadził go na ziemię, ale te minuty dały mu pewność.

Nie zauważył, kiedy zaczął padać śnieg. Zorientował się tylko, że zaszedł za daleko. Zawrócił i przyspieszył nieco kroku. Wiatr napierał mu teraz na plecy, wciskając morke płatki za kołnierz.
"Kurwa mać!", przeklął pod nosem wyprawę w nieznane. "Nie ma nawet kogo zapytać o drogę. Zdaje się, że to zaraz w prawo…"
Ruszył niemal biegiem. W ostatnim momencie zauważył sylwetkę, wyłaniającą się zza ceglanego węgła. Zderzenie było nieuniknione.
- Przepraszam bardzo, naprawdę nie widziałem – mamrotał przed siebie otrzepując nieznajomego.
- Jaro? – usłyszał radosny głos. – Co tu robisz?
Przyjrzał się uważniej ciemnej sylwetce na chodniku.
- Co ty, kumpla nie jarzysz? – mężczyzna podniósł się energicznie i klepnął go w ramię. – Kupę lat, stary, kupę lat!
- Dario?
- Bingo – roześmiał się Darek. – Wszystkiego bym się spodziewał na tym odludziu, ale ciebie? W życiu! Co tu robisz?
- Szukam mieszkania – wyrzucił z siebie ogłuszony Jarek, czym wyraźnie rozbawił Darka jeszcze bardziej.
- Nie! – krzyknął z niedowierzaniem, ciągnąc go za rękaw. – Bomba!
- Bomba? – powtórzył odruchowo.
- Bo tak się składa, że ja szukam lokatora na cztery pokoje z kuchnią i łazienką. - Darek triumfował. - I co ty na to? Stary, co za fart.

Kwadrans później pchnął z rozmachem drzwi na poddaszu kamienicy w centrum miasta.
– Tadam! Panie przodem!
Widok był imponujący. Korytarz liczył dobre kilkanaście metrów kwadratowych. Wysokość ścian przyprawiała o zawrót głowy. Na każdej troje drzwi z litego, niemalowanego drewna w grubych framugach.
- Do niedawna mieszkałem z jednym gościem i jego lasencją, ale nagle coś im odpaliło i ewakuowali się do Wawki. Nagrali szybko jakąś robotę, wiesz, artyści, jakoś tam się zahaczyli. W operze czy gdzieś tam, nieważne…
Darek nadawał jak najęty, prowadząc go do nowocześnie urządzonego saloniku z wielkim oknem balkonowym. Przez firanki prześwitywała zieleń z podwórza.
- Bajer, co? To nie balkon, prawdziwy, kurna, taras, mówię ci, latem można smażyć się nawet we czwórkę. Ale to nic, uważaj teraz!
Przeszli do pokoju wielkości sporej kawalerki. Ogromny materac i masywna szafa stanowiły jedyne wyposażenie. Na ziemi wokół sprzętu walał się stos płyt.
- To moja samotnia – w głosie Daria brzmiała niekłamana duma.
Znów korytarz, potem spora kuchnia z jadalnią. Dalej łazienka, mała i wąska, ale nadspodziewanie komfortowa. Na końcu hallu, przy drzwiach wejściowych, znajdował się gabinet z komputerem i regałami pełnymi książek. "Świątynia muzyki, pracy i seksu", stwierdził gospodarz z porozumiewawczym mrugnięciem. "Wiesz, sztywne łącze i te sprawy".
Zostały jeszcze drzwi naprzeciw gabinetu.
- Tu możesz spać – zniżył głos Dario. – Dla mnie to jakieś takie za ciasne i te ciemne ściany. Za to blisko wejścia i łazienki, pełna swoboda…
Sypialenka okazała się niezwykle przytulna: spadziste ściany obłożone drewnem, antyczna szafa i masywne łóżko, a do tego mansarda z niewielkim oknem. W pomieszczeniu panował kojący półmrok.
- Jesteś aniołem – wyszeptał nabożnie Jarek. – Ile?
- Zobaczy się – uśmiechnął się gospodarz. – Pytanie brzmi raczej od kiedy. Zrzuć katankę, siądziemy przy browarku i pogadamy.

niedziela, 1 września 2002

Trup w szafie

Drzwi zastała uchylone. Z mieszkania dobiegała rytmiczna muzyka. Na wszelki wypadek głośno zapukała.
- Tu jestem – usłyszała stłumiony głos. – Rozgość się, zaraz wychodzę.
Ruszyła w głąb korytarza, omijając stosy gazet i chaotycznie poustawiane pakunki. Zostawiła na wieszaku torbę i kurtkę.
- Dobrze chociaż, że podszedłeś do domofonu – zawołała.
W pokoju nie było nikogo. Dopiero po chwili dostrzegła otwarte na oścież drzwi szafy w drugim końcu pokoju. Spod spiętrzonej odzieży na podłodze wystawały stopy w niebieskich skarpetkach.
- No nieźle – powiedziała w ich kierunku. – Mogę zapytać, co robisz?
- Już Aguś, już – wysapał Robert – jeszcze moment…
- Nie spiesz się – przysiadła na fotelu. – Mam czas.
Rozejrzała się wokół. Pod oknem stał rząd różnego rozmiaru kartonów, po części wypełnionych papierami i płytami. Półki witryny świeciły pustkami. Z kanapy zwisała pomięta pościel. Ławę i nocny stolik pokrywały brudne talerzyki, kubki, butelki i opakowania po ciastkach. Nawet kwiaty oklapły smętnie, nie podlewane od dłuższego czasu.
- Widzę, że szalejesz na całego – stwierdziła, trącając butem slipki, porzucone przy nodze krzesła. Wstała i otworzyła żaluzje.
Robert wycofał się ostrożnie z szafy z ogromną, pustą torbą w ręku.
- A na co mam czekać? – spytał wzruszając ramionami. – Cudów nie będzie.
Wyglądał mizernie. Blada cera, podkrążone oczy, poskręcane i nie umyte włosy. Na popielatym dresie widniały ślady co najmniej kilku posiłków, nieprzespanych nocy oraz ciemne smugi brudu.
- Czyściłeś tym półki? – zapytała.
Potrząsnął bluzą, z której uniosła się chmura pyłu.
- Eeeeee… nie, w szafach mam czysto. To z piwnicy – wyjaśnił i wskazał głową na pudła. - Jarek trzymał na dole jakieś książki. Pojęcia nie masz, ile się w tej klitce zmieściło…
Nagle oprzytomniał, jakby dopiero teraz ją zauważył.
- Więc jesteś! – ucieszył się. – Która godzina?
- Przyszłam wcześniej, nie miałam siły siedzieć dłużej w pracy.
- Fajnie. Napijesz się czegoś?
- Chętnie. Ale najpierw zabiorę się za zmywanie – spojrzała znacząco na stolik. Wystarczająco długo znała Roberta, by zgadnąć, że zabrudził naczynia do ostatniej szklanki. Włącznie z nielubianymi, których zwykle w ogóle nie używał.

- Sprawa jest beznadziejna – powiedział, gdy wreszcie usiedli. – Wcale się nie widujemy, a jeśli już spotkamy się przypadkiem w progu, nie zamieniamy prawie ani słowa. Jak chce mi coś przekazać, wysyła esemesa albo zostawia karteczki. Raczej nie nocuje w domu…
Mechanicznie przesypywał łyżeczką cukier w pojemniku. Mówił spokojnie lecz smutno, z wzrokiem utkwionym w spodek.
- Zapowiedział się na przedwczoraj wieczorem. Nie mówił, po co, a ja kretyn myślałem, że może on… że pogadamy - podniósł zamglony wzrok i spojrzał przez nią na wylot. – To głupie, wiem, ale przecież różnie bywa. Tyle przeszliśmy przez te lata. To wszystko wydarzyło się tak nagle, myślałem, że może przemyślał… Ciągle zastanawiam się dlaczego…
Urwał i zacisnął wargi. Szybko opanował wzruszenie.
- Przyszedł wziąć część ciuchów. Nie chciał robić tego pod moją nieobecność. Było mu niezręcznie postawić mnie przed faktem dokonanym – wyrecytował naśladując głos i manierę Jarka. – Takt wcielony. Pakował się do pierwszej, ale nie został na noc. Stwierdził, że nie potrafi, że dla niego to też bardzo trudne, przykro mu, zdaje sobie sprawę itede. Walnął taką litanię, że miałem ochotę go zabić.
Aga pochyliła się i ujęła Roberta za rękę. Miał lodowate palce.
- Jesteś bardzo dzielny – powiedziała cicho.
- A oprócz tego przystojny i inteligentny – zaszydził. - I co z tego? Jarek też mnie podziwia, że tak to wszystko znoszę, że nie krzyczę, nie histeryzuję. Jestem bardzo dzielny, silniejszy od niego, bo dla niego to bardzo trudne, naprawdę, i on mnie bardzo podziwia. Sam siebie podziwiam. Tylko co z tego?
- Przepraszam, nie chciałam – uśmiechnęła się pojednawczo. – Sądziłam…
- Po tobie się tego nie spodziewałem - spojrzał na nią z wyrzutem.
Pokręciła głową i uśmiechnęła się.
- Jesteś niemożliwy, Robociku.
Przez dłuższą chwilę oboje milczeli.
- Wiesz co jest najgorsze? – zapytał cicho.
- Powiedz.
- Że nie zostawił mnie dla innego. Nocuje u jakiegoś kumpla ze studiów, żonatego heteryka. Nabajerował, że dojeżdża, że szuka mieszkania i to tylko przejściowe – popił w zadumie łyk kawy. – Nie zdradził mnie, nie pokochał ładniejszego. On po prostu nie chce być ze mną.
- Na pewno nikogo nie ma?
Wzruszył ramionami.
- Jest taktowny, ale nie do tego stopnia. Rzadko kłamał, a już na pewno nie w sprawach istotnych. Poza tym trudno byłoby się kryć: za dużo wspólnych znajomych.
- Sama nie uważałam go za kłamczucha - przytaknęła. - Lubiłam go.
- Dzięki. Teraz mi mówisz!
- Zawsze ci powtarzałam. To był najrozsądniejszy z twoich facetów.
- Nareszcie wróciło ci wrodzone poczucie taktu – stwierdził z przekąsem. – Już myślałem, że przyszłaś płakać i użalać się nad moim tragicznym losem.
- Niedoczekanie twoje – uśmiechnęła się – Zaraz zagonię cię do roboty. Rozpacz rozpaczą, ale nie możesz mieszkać w chlewie!
Zadzwoniła komórka. Robert przyjrzał się wyświetlaczowi, ale numer najwyraźniej nic mu nie powiedział.
- Tak słucham? – zauważyła, że nagle spiął się w sobie. – Ach, to ty…! Nie, nie widziałem. Nie wiem, naprawdę. Owszem, pakowałem już dokumenty, papiery z biurka też, ale dowodu nie znalazłem.
Aga dolała sobie kawy ze dzbanka i usunęła się do przedpokoju. Wyjęła z torby chusteczki i sprawdziła stan telefonu. Wciąż słyszała rozmowę z kuchni.
- Nie ma powodu, przecież sam się zaofiarowałem – mimo pozorów spokoju, z głosu Roberta przebijały gwałtowne emocje. – Dobrze, oczywiście. No nie, kiedy tylko zechcesz, Mopsiku. Na razie…
Pojawił się w pokoju z rumieńcami na twarzy i błyszczącymi oczyma.
- Posiał gdzieś dowód osobisty – poinformował z wystudiowaną obojętnością. – Nic nowego, bałaganiarz-recydywista!
Rozglądał się po pokoju, jakby w ten sposób mógł zlokalizować zgubę.
- Wciąż tak do niego mówię – stwierdził. – Za parę dni się wyprowadza, a ja wciąż trzymam to w tajemnicy, jakby to mogło coś zmienić. Śni mi się co noc, w dzień zastanawiam się bez końca, co mogłem powiedzieć inaczej, w czym ustąpić, o co zawalczyć… – zmarszczył czoło pod wpływem nagłej myśli. – Takie rzeczy nie zdarzają się nagle. Jeśli za miesiąc będę twierdzić, że już się wyleczyłem, daj mi kopa w dupę, ok.?
Aga pomyślała, że pakowanie rzeczy byłego nie należy do najskuteczniejszych metod radzenia sobie z rozstaniem. Głośno zaś powiedziała:
- Możesz na mnie liczyć – objęła go i pocałowała w czoło. – A teraz do roboty.

Blog Okroochy stanowi część platformy QueerPop.pl (cc) 2005-2008 by pietras
Wszystkie teksty autorstwa pietras/koosie/kusy/Marcin Pietras na tej stronie objęte są licencją
Creative Commons 2.5PL (Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych)