poniedziałek, 17 listopada 2003

Otrzeźwienie

- Twoja herbata - Jacek podszedł z tacą do stolika. Wprawnym ruchem ustawił na blacie filiżanki i talerzyki z drobnymi ciasteczkami.
- Nie, dzięki - Jarek przysunął bliżej spodek i zaniepokojony przyjrzał się słodyczom. - Sporo tego…
Jacek ostrożnie odwiesił torbę na oparciu i usadowił się wygodnie na krześle. Nie lubił przesiadywać w tak ruchliwych miejscach, ale do kawiarenki w samym sercu starówki zachodził przy każdej okazji.
- Nie doceniasz moich możliwości - oznajmił losując pierwsze ciastko. - Poza tym najwyżej zabierzesz do domu, chłopcy się ucieszą.
Z lubością zatopił zęby w drożdżowej babeczce i zamruczał z zadowolenia.
- Powinni dostać za to medal - orzekł.
Jarek ugryzł pierwszy kęs. Szczęka wciąż mrowiła, ale niemal niezauważalnie w porównaniu z bólem pierwszych godzin.
- Faktycznie, dobra - stwierdził z uznaniem.
- Spróbuj rogala - poradził Jacek - klasa sama w sobie.
Jedli w milczeniu. Jacek lustrował szare cienie na policzku Jarka. Siniec cofał się powoli. Wciąż był dobrze widoczny, zmieniały się tylko odcienie.
- Wyglądasz lepiej. Co powiedział Rafał? - zagadnął.
- Wszystko się ładnie wciągnęło - Jarek wskazał na bok i plecy. - Najważniejsze, że nie doszło do złamań i że nic nie pękło. Miałem naprawdę sporo szczęścia.
Lepiej nie mógł tego ująć. W pamięci powracały coraz to nowe szczegóły feralnych wydarzeń: gwałtowna awantura o jakiś towar, smak krwi w ustach, nagła pustka w wyludnionym mieszkaniu. Muzyka grała jeszcze jakiś czas, potem zapadł w sen. Kiedy stwierdził, że jest uwięziony, niepewny miejsca, czasu i siebie samego, ostatkiem sił wydostał się po gzymsie i po rynnie zsunął się piętro niżej. Dalej nie zdołał - stracił czucie w rękach i runął na ziemię. Zaprzyjaźniony lekarz nie potrafił wyjaśnić, jakim cudem nie doznał poważniejszych obrażeń.
Jacek pokręcił głową. Spodziewał się, że to niewiele pomoże, ale drążył dalej.
- Naprawdę nie zamierzasz nic z tym robić? - zapytał.
- To znaczy? - Jarek uniósł brew.
- Wiesz o co mi chodzi.
- Nie będę się bawił w policjanta, jeśli to masz na myśli - Jarek wzruszył ramionami. - Gość jest u mnie spalony i tyle.
- Spalony? - Jacek prawie krzyczał, kilka osób przy sąsiednich stolikach odwróciło głowy. - Ten facet mógł cię zabić! Na to jest zdaje się konkretny paragraf!
- Był naćpany, nikt mu nic nie zrobi - Jarek rozłożył ręce. - Poza tym nie on, to kto inny. Wystarczy, że przyjdzie ojczenasz, i go wyręczy.
- Znów szaleje? - Jacek podniósł wzrok.
- Dobijał się przedwczoraj, pewnie wyczuł, że Darka nie ma - Jarek uśmiechnął się pod nosem. - Albo nas obserwował. Myśleliśmy, że odpuścił, ale znów nie ma forsy i przypomniał sobie o dzieciaku…
- Jeszcze tego brakowało - westchnął Jacek - Troy wie?
- A jak! Wymienili parę ciepłych słów przez drzwi. Podjechał radiowóz i tym razem odpuścił, ale boję się, że kiedyś skręci jakąś porządną awanturę.
- A Szymon myślisz co? - Jacek twardo trzymał się tematu. Nonszalancja, z jaką Jarek bagatelizował zajście zdumiewała go coraz bardziej. - Wciąż dostajesz esemesy?
- Masowo - Jarek uśmiechnął się szyderczo. - Generalnie kocha mnie do szaleństwa i wszystko mi wybacza, ale jak odłożę czasem słuchawkę, wyzywa od szmat i najgorszego gówna. I zrobi ze mną co zechce. Zniszczy na przykład.
Urwał. Obydwaj wiedzieli doskonale, że Szymon mógł mu poważnie zaszkodzić.
- Przecież to jakiś schizol - powiedział Jacek z niedowierzaniem.
- Może przyjmę go na terapię - zachichotał Jarek.
- Świetnie! - przytaknął z przekąsem Jacek. - Będziecie się trzymać za ręce i wsłuchiwać wzajemnie w swoje jing i jang.
Jarek przyjrzał mu się uważnie.
- Nie patrz tak - Jacek zezłościł się na dobre. - Ty sobie robisz jaja, a to poważna sprawa. Nafaszerował cię jakimiś prochami, byłeś całkiem odwodniony i posiniaczony. Czego jeszcze chcesz?
- A co mam zrobić? - zirytował się Jacek. - Poskarżyć się glinom?
- Groźby są karalne - stwierdził zimno Jacek.
- Myślisz, że mało mają bokserów, którzy naparzają żony wieczorami? Że przejmą się jakimiś ciotami, które za mocno przyłożyły sobie torebką, aż im się puder wysypał…?
Jacek nerwowo obracał w palcach srebrzystą łyżeczkę.
- To nie był pierwszy raz, prawda? - zapytał cicho.
Jarek zacisnął usta na wspomnienie niespodziewanych ataków wściekłości, razów dosięgających go z bolesną precyzją. Kiedy po raz pierwszy uświadomił sobie, że sprawiają mu przyjemność, przestraszył się, ale tylko na chwilę. W skupieniu badacza czekał na kolejne uderzenia, przeżywając je coraz bardziej świadomie, z większą intensywnością. Odkrycie nowej sfery doznań ekscytowało go niemal naukowo.
Poczucie samozadowolenia prysnęło nagle jak bańka mydlana. Szymon jakby patrzył przez niego na wylot: doskonale wiedział, kiedy i za jakie sznurki pociągnąć by zadać ból nie raniąc. Z precyzją doświadczonego tresera dozował przeżycia, których istnienie Jarek dotąd zaledwie przeczuwał. Nie zdawał sobie sprawy z ogromu własnych potrzeb i fantazji, które tamten z łatwością demaskował. Czy naprawdę aż tak brakowało mu odmiany i mocnych wrażeń?
W zasadzie sam powinien zgłosić się do któregoś z kolegów po fachu.
- Myślisz, że nie mam ochoty mu przypierdolić? - odezwał się niechętnie. - Zabiłbym skurwiela, gdybym mógł, ale ten facet ma tyle znajomych wśród twardogłowych, że gdybym intensywniej o tym pomyślał, poprzedniego poranka wyłowiliby mnie sztywnego z mętnych wód Motławy. Nikt go nie ruszy.
Wolał nawet nie zastanawiać się nad interesami, jakie Szymon przeprowadzał z napakowanymi bysiami z najlepszej siłowni w mieście. Regularnie pojawiali się w barze. Znikali na chwilę w kantorku na tyłach lokalu. Płoszyli małolatów, obściskujących się zbyt ostentacyjnie po kątach. Potem naśmiewali się z nich do rozpuku przy piwie. Czasem zaczepiali klientów albo ruszali ociężale na parkiet, ocierając się prowokująco o innych tancerzy. Bywało, że przyprowadzali panienki, żeby pokazać im to wszystko i ostatecznie utwierdzić się w swojej męskości.
- Zachowałem się jak szczeniak - przyznał cicho. - Poczułem się za pewnie, myślałem, że wszystko mam pod kontrolą. Teraz nic już nie wiem.
Jacek intensywnie nad czymś rozmyślał. Ostatnie wydarzenia całkiem wytrąciły go z równowagi.
- Rafał pobrał ci krew? - bardziej stwierdził niż zapytał.
- Mówił coś? - odpowiedział pytaniem.
Jacek pokręcił głową.
- Powinieneś.


Mimo gwaru w kawiarni krótki sygnał komórki słychać było doskonale. Jacek wydobył telefon z torby.
- Muszę się zbierać - oznajmił zerknąwszy na ekranik. - Robik jest już w domu, mam odebrać od niego jakąś książkę dla Krzysia…
- No to chodźmy - Jarek spojrzał na zegarek. Czuł się zmęczony, wyprawa do szpitala okazała się bardziej wyczerpująca, niż się spodziewał. Najlepiej jeśli położy się z powrotem do łóżka.
- Dzięki, że poszedłeś ze mną.
- Nie ma sprawy - Jacek uśmiechnął się blado. - Ktoś musi teraz o ciebie zadbać, mam w tym wprawę.
Delikatny powiew wiosennego powietrza na zewnątrz podziałał na obu ożywczo. Skrzyżowali spojrzenia i puścili do siebie oko. Ruszyli powoli ku wylotowi ulicy.
- Mogę o coś zapytać? - zapytał Jacek.
- Wal śmiało.
- Czy zastanawiałeś się kiedyś, nie wiem: potem, ostatnio… Może… - jeszcze chwilę zbierał się w sobie, zanim wreszcie powiedział: - Nie chciałbyś wrócić?
Jarek zwolnił wpół kroku i zastanawiał się chwilę nad odpowiedzią.
- Myślałem o tym kilka razy - przyznał.
- To doskonały moment. Po tym wszystkim… - Jacek nagle się ożywił ale urwał wpół słowa na widok zasępionej twarzy przyjaciela. - Byliście naprawdę dobraną parą - dodał jeszcze i zamilkł.
- Właśnie dlatego nie - Jarek wbił wzrok w podłużne płyty chodnika. - Nie mogę mu teraz tego zrobić.

środa, 5 listopada 2003

Terapia szokowa

Jarek syknął i zbliżył twarz do lustra. Niewiele widział spod nabrzmiałych powiek, coś jakby zaczerwienie. Ostrożnie dotknął policzka, skórę przeszyło nieznośne kłucie. Rozpalona czaszka pulsowała przyspieszonym rytmem, uszy zatykał nieznośny szum. Po omacku odkręcił kran, nabrał w dłonie zimnej wody i zanurzył w nich twarz. Wzdrygnął się odruchowo, ale w zetknięciu z powietrzem pieczenie stało się jeszcze nieznośniejsze.
Spryskał policzki, potem przemył oczy. Mgła przerzedziła się nieco, dostrzegł zarysy przedmiotów. Nagle poczuł się słabo. Przysiadł na brzegu wanny i wziął głęboki oddech. Kołysanie w głowie powoli ustawało.
Kiedy wreszcie spojrzał w lustro, ledwo powstrzymał odruch starcia brudu z twarzy. Siniec po prawej stronie przybrał wszelkie możliwe odcienie - od zieleni, przez szarości, aż po krwistą purpurę. Obrzmiałą powierzchnię przecinały precyzyjnie poprowadzone kreseczki strupów. Zastanowił się mimowolnie, ile czasu minie, zanim znikną.
Niewiele pamiętał. Ostatnie wieczory, ludzie przewijający się przez to mieszkanie, ilość wypitego alkoholu i prochów, świdrujące głosy, mechaniczna muzyka, migające światła - wszystko zlało się w ogłuszający strumień doznań, przerywany momentami wyciszenia, kiedy wszyscy znikali nagle, rozchodzili się, zasypiali.
Rano zwlekał się z łóżka, materaca lub fotela, ogarniał się nieco, faszerował środkami znieczulającymi i ruszał do pracy. Dopiero tam odpoczywał. Między kolejnymi wizytami popadał w letarg, przyjemny ale jednocześnie męczący, kiedy śniło mu się coś i się nie śniło, tak jakby Szymon nawet tutaj dopadał go swoją obecnością.
Ignorowanie przenikliwego terkotu telefonu było ponad jego siły. Zimna słuchawka przyjemnie chłodziła ucho.
- Tak słucham? - odezwał się niemal bezgłośnie.
- Pan Jarosław? - natychmiast rozpoznał zwierzchnika. Odchrząknął.
- Tak, panie dyrektorze?
- Coś się stało? - zapytał mężczyzna. - Grupa czeka od ponad pół godziny, zaczęliśmy się niepokoić...
- Grupa? - powtórzył mechanicznie.
- Dzisiaj poniedziałek - mężczyzna przybrał bardziej służbowy ton po czym zamilkł zdezorientowany.
Jarek zastanowił się, czy aby i ta rozmowa mu się nie śni. Jak wczoraj, kiedy nawiązał łączność satelitarną przy pomocy parasola. Niestety, obcy zerwali kontakt po kilku pierwszych zdaniach, całkiem jak ten tutaj.
- Panie Jarku, naprawdę nic się nie stało? - zapytał dyrektor niepewnie. - Brzmi pan jakoś nieswojo.
- Cały jestem nieswój - skonstatował smutno i dokładnie w tym momencie zdał sobie sprawę z sytuacji. Po ciele rozlała się fala gorąca, w głowie kołatały strzępy myśli. Odruchowo sięgnął ku twarzy. - Naprawdę bardzo przepraszam, zupełnie nie wiem, co się dzieje...
- Jest pan chory?
- Raczej tak - zaczął z ociąganiem - obawiam się, że to coś poważniejszego... nie byłem jeszcze u lekarza.
- Mógł pan przecież zadzwonić.
- Stokrotnie przepraszam. Jestem wykończony, dopiero pan mnie obudził... Naprawdę bardzo mi przykro...
- Ależ kolego, nic się nie stało. Magister Łączkowski poprowadzi sesję, na szczęście przyszedł wcześniej. Chciałem tylko wyjaśnić przyczyny pańskiej absencji.
Jarek gorączkowo porządkował informacje. O dwunastej terapia, kilku stałych pacjentów. Po południu spotkanie z profesorem Stefankiewiczem, to większy problem, zabiegał o rozmowę od dłuższego czasu. Co planował na jutro?
- Najważniejsze, żeby doszedł pan do siebie - ciągnął dyrektor - Proszę iść do lekarza i dać nam znać o swoim... stanie.
- Dziękuję za troskę. Zadzwonię, oczywiście.
Odłożył słuchawkę i zawrócił do łazienki. Nagle zebrało mu się na wymioty.
Puste mieszkanie przedstawiało obraz nędzy i rozpaczy. Podłogę i meble pokrywały na opróżnione butelki, kartony po sokach i pizzy, opakowania po chipsach, brudne talerze, zmięte papierowe ręczniki, kubki, szklanki i resztki jedzenia.
Usiłował odtworzyć przebieg poprzedniego wieczora. Zdawało się, że ostatnie dni spędził na dywanie w pokoju, gdzie ocknął się dziś rano. Niczym z zaświatów do świadomości przenikały nieledwie pojedyncze obrazy: wykrzywiona wściekłością twarz, ręka uniesiona do ciosu, zamazane kontury przedmiotów, smród chodnika na twarzy, nagły ciężar ciosów na plecach i upiorny chichot gdzieś w tle.
"Zostaniesz tak długo, jak zechcę", usłyszał nagle wyra?nie. "Posiedzisz trochę sam, to zmądrzejesz."
Tknięty przeczuciem rzucił się do kurtki i torby. Przeszukał półeczki w przedpokoju i kuchni, wszystkie miejsca, gdzie zostawiał klucze. Nigdzie ani śladu. Wybrał kontrolnie numer komórki. Tak jak się spodziewał: Szymon pozostawał poza zasięgiem.
Przez chwilę stał niezdecydowany przed drzwiami wyjściowymi. Bez przekonania chwycił za klamkę w przeczuciu, że tędy się nie wydostanie. Ze śladów wnioskował, że sprawdzał to już wielokrotnie. W ułamku sekundy oprzytomniał na dobre.
"Kurwa mać", pomyślał spłoszony. "W co ja się wpakowałem."

--------------------------------------------

- No już, nie płacz - Darek podsunął świeże opakowanie chusteczek. Troy podniósł na niego nic niewidzące spojrzenie.
- Przepraszam, zawracam ci głowę... - wymamrotał pociągając nosem. - To nie twoje sprawy...
Darek wzruszył ramionami.
- Daj spokój - powiedział. - Facet potraktował cię jak worek kartofli...
Zreflektował się widząc, że do oczu Tadzia napływa nowa fala łez. W poczuciu bezsilności podszedł do niego i otoczył ramionami.
- Ciiiicho... - wyszeptał - tylko spokojnie.
Tłumione łkanie wybuchnęło ze zdwojoną siłą. Tadzio objął go i wtulił się desperacko w miękką koszulę. Ciepło rozpalonej twarzy przenikało przez podwójny materiał, Darek przyłożył dłoń do gorącego czoła.
- Niczego nie obiecywał, rozumiesz? - powiedział Troy, bardziej do siebie, niż do niego. - Coś sobie uroiłem. Było fajnie i się skończyło, po co robić z tego wielkie halo.
Darek przykucnął, wsparł łokcie na kolanach Troya i spojrzał w górę, w mokre oczy. Policzkami płynęły w dół ciężkie krople, następne kołysały się już na rzęsach.
- Wszystko będzie dobrze - otarł wilgoć z bladego policzka - zobaczysz. Szkoda na niego czasu.
Troy zaczerpnął głęboko powietrze i uniósł wzrok gdzieś ponad jego głowę.
- Zawsze to samo - powiedział głucho. - Kilka tygodni i po wszystkim. Co jest ze mną nie tak?
- Hej, przestań! - Darek chwycił go pod brodę. - To on cię wystawił. Grał na dwa fronty, pamiętasz?
Czuł się bezradny wobec ogromu rozpaczy małolata, który widział świetlaną przyszłość u boku faceta na poziomie, a okazał się zapchajdziurą, sposobem na zagospodarowanie wolnego czasu, kiedy inny wyjeżdżał na dłużej.
Pomysł konfrontacji nie był najlepszy, ale Darek nie odwodził Troya od spotkania, sądząc, że tylko wstrząs uzdrowi sytuację. Teraz, na widok zgarbionej, chłopięcej sylwetki, głowy spuszczonej między zapadnięte ramiona, pożałował.
Nie umiał znale?ć odpowiednich słów: cokolwiek powiedział, wywoływał wybuchy płaczu. Westchnął głęboko i zebrał się w sobie. -Słuchaj... jesteś naprawdę... ja...
W przedpokoju rozległ się ostry d?więk. Ktoś dusił niecierpliwie przycisk dzwonka i jednocześnie manipulował przy zamku. Darek podniósł się i z pytającym wyrazem twarzy wyjrzał do przedpokoju.
- Nareszcie, martwiliśmy się o ciebie - zawołał w głąb korytarza - Matko boska! Jarek, co się stało!?!
- Ten skurwiel zamknął mnie na dwa dni w mieszkaniu - Jarek próbował wyplątać się z rozdartej kurtki. - Zostawił nieprzytomnego i po prostu wyjechał...
Troy znalazł się przy nich w mgnieniu oka. Bez słowa go rozebrał i usadził na stołku. Przyjrzał się stłuczeniom i ruszył do łazienki po apteczkę.
- Ale jak...? - Darek walczył ze sznurówkami, niepewny o co właściwie pyta.
- Przez balkon - zaśmiał się Jarek na wspomnienie wspinaczki z trzeciego piętra. Zorientował się, jakie zrobił wrażenie i dodał: - Spokojnie, nic mi nie jest, tylko tak wygląda...

Blog Okroochy stanowi część platformy QueerPop.pl (cc) 2005-2008 by pietras
Wszystkie teksty autorstwa pietras/koosie/kusy/Marcin Pietras na tej stronie objęte są licencją
Creative Commons 2.5PL (Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych)