czwartek, 30 stycznia 2003

Diagnoza

- Tato, jesteśmy na miejscu – Krzyś otworzył drzwi samochodu. Ojciec ani drgnął, znowu zasnął.
- Nie słyszy – powiedział matka. Poprawiła torebkę na ramieniu i pochyliła się w głąb wozu.
- Idziemy! – krzyknęła na męża.
- To już dom? – zapytał zdezorientowany.
- Klinika – mówiła głośno, ciągnąc go za ramię. – Zrobią ci badania, pamiętasz?
- Znowu rurki? – cofnął się spłoszony.
- Nie będzie rurek, obiecuję.
- Igieł też nie chcę!
- Dzisiaj nie – skłamała. Chwyciła go wpół, wreszcie się wydostał. Stanął chwiejnie, ale w porę go podparła.
Krzysztof podjechał wózkiem. Na ten widok ojciec rozpogodził się ostatecznie. Lubił przejazdy długimi korytarzami, wzdłuż zielonych lamperii. Dzięki temu zwykle docierali sprawnie do lekarza.
Doktor Kaszuba powitała ich szerokim uśmiechem. Leczyła Krzysia od dzieciństwa, teraz przyszedł czas na zmianę pokoleń. Poprzedniego wieczora zadzwoniła, zaniepokojona wynikami badań kontrolnych. Zasugerowała powtórkę, w miarę możliwości jak najszybciej.
- Nie chcę niepotrzebnie straszyć – powtórzyła teraz – ale poziom cukru wypadł sporo powyżej normy. Za wcześnie na wnioski, może to błąd albo chwilowe zachwianie. Dobrze jak najszybciej rozstrzygnąć wątpliwości.
Poprosiła żeby Krzysztof przeszedł do poczekalni. Z trudem zachował spokój. Niecierpliwie przerzucał kartki starych czasopism. Nie potrafił się skupić. Zdawał sobie sprawę, że cukrzyca w tym wieku to nic niezwykłego. Przywykł do postępującej demencji ojca, martwiło go całkiem co innego.
Przez całe święta z niedowierzaniem przyglądał się matce, jakby nie widział jej od wieków. Młodsza od męża o niemal dziesięć lat, przybrała znienacka postać staruszki. Nigdy nie była rosła, teraz znacznie się skurczyła, nie sięgała Jackowi nawet do ramienia. Nadal precyzyjna w ruchach, działała jednak dużo wolniej, w większym skupieniu. Coraz częściej napomykała, że czuje się staro. Dotąd uznawał podobne żale za rodzaj kokieterii i kwitował krótkim "ależ mamo!". Tego wieczora nie przeszło mu to przez gardło.
Czy mogła zmienić się tak nagle? Czy też dostrzegł prawdę dopiero gdy wyprowadził się z domu, widywał ją rzadziej i zyskał nową perspektywę?
"To normalne, Słonko", powiedział Jacek. "Nikt nie dopuszcza do siebie myśli, że jego rodzice się starzeją. Oni sami tego nie widzą, więc czemu dzieci miałyby dostrzec to pierwsze?"
Zniechęcony odłożył gazety. Zdjęcia pełne młodych i witalnych kobiet i rosłych mężczyzn drażniły go tylko.

-------------------------------------------


W mieszkaniu panowała zaskakująca cisza. Jacek zsunął buty na wycieraczkę w przedpokoju. Ruszył dalej, bezskutecznie próbując wyplątać się z szala.
- Krzyś, jest… teś…? – zatrzymał się w progu jadalni i urwał w pół zdania.
Środek odświętnie nakrytego stołu dekorował rząd świec wokół półmiska dorodnych truskawek.
"Pewnie hiszpańskie", przemknęło Jackowi przez myśl.
Eleganckie serwetki stały starannie ułożone na najlepszych talerzach, po bokach rodowe sztućce po ciotce, z inicjałami jednej z prababek. Z ceramicznego czajnika snuła się leniwie aromatyczna smuga.
Równie miłe zapachy dolatywały z kuchni. W półmroku dostrzegł na blacie rząd naczyń z tajemniczymi potrawami, których składu nie próbował nawet rozszyfrować. Coraz bardziej zaintrygowany zawrócił w stronę sypialni.
Po ciemku omal na coś nie nadepnął. Schylił się i wymacał na podłodze kwiat. Jedwabiste, ciepłe płatki tulipana ulegle uginały się pod palcami. Zaczął po omacku szukać wokół, dopiero po chwili przypomniał sobie o lampce. Szybko odnalazł włącznik.
Świeżo ubrana pościel wabiła pastelowymi powłokami. Kołdra odwijała się wdzięcznie, ukazując kolejny kwiat, ułożony skosem na poduszce. Pod spodem dostrzegł bilecik. "Wszystkiego najlepszego. Kocham!", przeczytał. Nic więcej.
Coś zaszeleściło za jego plecami ale nie zdążył się odwrócić.
- Niespodzianka – usłyszał szept Krzysia, nim znalazł się w jego objęciach.
- Ale mnie przestraszyłeś – wydusił z siebie po pierwszym pocałunku.
- Naprawdę?
- Jakim cudem chodzisz tak cicho? – zapytał. – Prawie dostałem zawału!
- Z twoim sercem? – Krzyś pocałował go w czoło. – Zresztą szkoda by było. Chyba nie chcesz stracić takiej kolacji? Sam gotowałem.
- Szokujesz mnie… – Jacek odruchowo powąchał kwiaty. – Czy ja o czymś nie wiem?
- To zależy …
Jacek spojrzał na niego pytająco.
- Przecież nie masz urodzin – zaczął powoli. – Ja tym bardziej… Dostałeś awans?
- Nie.
- Premię?
- Nie.
- Boże narodzenie już było…
Krzyś roześmiał się serdecznie.
- Oj, głuptasie. Pomyśl!
- Przecież myślę! – zdenerwował się Jacek.
- No dobrze, wyczuwam oznaki głodu – Krzyś spojrzał Jackowi prosto w oczy. - Poznaliśmy się równo sto dni temu.
- Naprawdę? – zapytał Jacek z niedowierzaniem. – Niemożliwe…
- Zastanów się – Krzyś pogładził go czule po ramieniu. – Ile czasu mieszkamy razem?
- Ponad miesiąc…
- A wcześniej?
- Znaliśmy się co najmniej miesiąc… półtora. Potem byliśmy w górach…
- No widzisz. Jest też prostsza metoda. Ty jesteś od ustalania dat. Kiedy się spotkaliśmy?
- To było… - Jacek wreszcie się doliczył. – Masz rację.
- No przecież! – Krzyś potargał mu włosy. – Zresztą nieważne. Naszła mnie ochota na coś odświętnego.
- Mam coś przeczuwać?
- Najpierw rozbierz się do końca. I umyj chociaż ręce. Ja w tym czasie skończę przygotowania.
- Nieźle się napracowałeś. Wszystko takie eleganckie… - uśmiechnął się pod nosem. - Może ubiorę jakiś garnitur?
Krzysiowi rozbłysły oczy.
- Skoro już o tym wspomniałeś… Ja też się znajdę coś uroczystego.
- Żartujesz?
- Teraz już nie.
Dla tego faceta Jacek gotów był ubrać nawet gumiaki.
- Dziesięć minut – powiedział i zniknął w szafie.

Krzyś skończył pierwszy. Odłożył widelec na pusty talerz.
- Smakowało?
- Jak nigdy. Nie podejrzewałem cię o takie talenty.
- Dobrze się maskowałem - sięgnął po butelkę i dolał wina do kielszków.
- Raczej wymigiwałeś. Teraz już nie popuszczę, to jest świetne - Jacek uniósł widelec, tknięty jakąś myślą. - A właśnie, zapomniałem zapytać: jak ojciec?
- Wyniki jutro. Nie rozmawiajmy teraz o tym - Krzyś uniósł kieliszek. – Za nas.
- Za sto dni – przytaknął Jacek.
- Minimalista – Krzyś ujął go za rękę. – Myślałem raczej o przyszłości.
Upili nieco z kieliszków i popadli w zamyślenie. Krzyś odezwał się pierwszy.
- Wiesz, patrzyłem dziś na nich i nagle uświadomiłem sobie, jak to dobrze… że jesteś, że… mamy siebie…
- Jest dobrze – powiedział cicho Jacek, ze wzrokiem utkwionym w rubinowym płynie.
- Też tak myślę - Krzyś podsunął ku niemu drobną paczuszkę. - I niech tak zostanie…
Jacek wstrzymał oddech zanim rozerwał ozdobny papier. W matowym puzderku, na bordowym pluszu, leżały dwie obrączki.

środa, 15 stycznia 2003

Równanie z niewiadomą

Popołudniowe słońce świeciło z noworocznym entuzjazmem. Troy pokonał schody tunelu przeskakując co drugi stopień. Piękna pogoda urzekła go na tyle, że zajrzał po drodze na Stare Miasto. Na powrót do domu nie miał najmniejszej ochoty.
Zregenerowany kilkoma godzinami snu, dopiero co ewakuował się od przyjaciółki, z którą spędził Sylwestra. Kursowali od imprezy do imprezy, by wreszcie zaszyć się w kącie zupełnie obcego mieszkania, z kubkami grogu w dłoniach. Przegadali całą noc, niemal do samego rana.
Nie zrażał go brak towarzystwa. Liczył, że sprawdzi się teoria Pi, wedle której wystarczy przejść deptakiem, by niezależnie od dnia i godziny, spotkać kogoś znajomego. Telefony Piotra milczały, Komandor nie wrócił z urlopu, Robert wymówił się zmęczeniem. Napomknął tylko, że spotkała go wielka przykrość, poza tym spodziewał się wizyty.
Po całonocnych szaleństwach zabłocone ulice pokrywał chaotyczny wzór rozdeptanych serpentyn i płatków confetti. Nieliczni przechodnie lawirowali między puszkami i butelkami po napojach. U wylotu ulicy ulokował się student z gitarą, zwykle grywający pod budynkiem poczty. Jego zachrypnięty śpiew dobiegał do połowy traktu.
Troy zatrzymał się przed barem kawowym. Szklana tafla pozwalała przyjrzeć się wnętrzu, ale też zlustrować przestrzeń za plecami. Dziś nie dostrzegłby nikogo, choćby kiwała do niego królowa brytyjska: W rogu lokalu, na welurowej kanapie, siedział obłędny facet - rosły, kruczowłosy, z ciemnymi śladami zarostu na twarzy. Ubrany niedbale ale elegancko. Pochylony nad filiżanką kawy czytał jakiś tygodnik. Nie miał obrączki.
Troy skontrolował w szybie, czy z zimna i nagłych emocji nie dostał wypieków na twarzy. Zanim zdążył się zorientować, siedział dwa stoliki dalej.
"Boże, jakie długie rzęsy", pomyślał z nabożnym podziwem. "I te błękitne oczy, obłęd!".
Tamten skinął głową i uśmiechnął się kątem ust. Troy natychmiast wbił wzrok w menu deserów. Potem, jak na środek zimy przystało, zamówił mrożoną kawę z dwoma kulkami lodów.

---------------------------------------

Aga zamknęła starannie drzwiczki i spojrzała w szczelnie zasłonięte okna na czwartym piętrze. Robert jeszcze się pewnie nie obudził. Zawsze spał długo, a co dopiero po ekscesach poprzedniej nocy.
Kiedy zadzwonił około drugiej, całkiem pijany, trochę się przestraszyła. Mówienie przychodziło mu z trudem, nie złożył życzeń, w kółko przepraszał i bełkotał, że jest skończony. Nigdy nie widziała go w takim stanie.
Niewiele mogła zrobić, obiecała, że przyjedzie rano i poradziła żeby się położył. Na szczęście nie był sam; facet po drugiej stronie zapewnił, że zajmie się wszystkim. Nie znała go, ale brzmiał rozsądnie i budził zaufanie. Zarażona jego spokojem rozłączyła się i wróciła do łóżka.
Robert otworzył po piątym dzwonku.
- Jak ty wyglądasz! – wykrzyknęła na powitanie. – Noc żywych trupów, daję słowo!
- Możliwe, nie patrzę do lustra – wychrypiał. - Musiałaś przyjść tak wcześnie?
- Jest prawie trzecia – wskazała na zegarek.
- Daj mi chwilę. Zrób sobie herbaty czy coś…
- Tylko się streszczaj! Na dworze jest cudnie, zamierzam zabrać cię na wyczerpujący spacer, póki jasno!
- Litości, ja jestem wyczerpany.
- Ale ja cię wyczerpię zdrowo. Co dla ciebie?
- Kawa – rzucił w przestrzeń łazienki. – Bardzo mocna. Bardzo dużo.
Zapaliła za nim światło. Zmywając naczynia pomyślała, że niedługo chyba zażąda wynagrodzenia. Ogarniało ją powoli poczucie bezradności, brakowało pomysłów na wyciągnięcie Roberta z dołka. Co zmalował tym razem?
Pół godziny później wiedziała już wszystko. Nie zważając na protesty kazała mu się ubrać i bezlitośnie wygnała na świeże powietrze.

Przechadzka Długim Nabrzeżem ocuciła go nieco, jednak nawet obecność Agi nie poprawiła znacząco nastroju. Przemaszerowali wzdłuż kanału w obie strony, by wreszcie zatrzymać się przy przystani.
- Najgorsza jest świadomość, że zrobiłem z siebie idiotę przed obcym człowiekiem – powiedział Robert. - Kompletna kompromitacja!
- No właśnie. Czegoś nie rozumiem – ocknęła się Aga. – Facet gonił cię po osiedlu, odwiózł do domu, wykąpał, położył do łóżka, i nic?! Nie wiesz, jak się nazywa, co i jak, i jaki ma numer telefonu?!
- Nie pamiętam nawet, jak wyglądał… - pokręcił głową.
Przyjrzała mu się ze zgrozą.
- Sądziłam, że cię trochę znam! – westchnęła. - Powiedz wszystko po kolei, bo nie nadążam.
Robert sam nie był pewny, czy coś mu się aby nie przyśniło. W zamyśleniu suwał butem w śniegu butelkę po coli.
- Ja też – przyznał. – Nie kontaktowałem, strasznie mnie mdliło. Wniósł mnie do domu, sam bym sobie nie poradził. Pół godziny siedziałem w kiblu i rzygałem…
- Romantyczny początek znajomości! – zachichotała z satysfakcją.
Spojrzał z wyrzutem.
- Wlał we mnie jakiś napój energetyczny, chyba z surowym jajkiem, obrzydliwe, naprawdę. Cały byłem uświniony. Pomógł mi się rozebrać, umył mnie, założył piżamę, położył do łóżka, a dalej nie pamiętam.
- W międzyczasie zdążyłeś zadzwonić do mnie – przypomniała.
- Tego też nie pamiętam – wyznał z rezygnacją.
- Cholera, chyba się przedstawił, nie pomyślałam nawet, żeby o coś zapytać! Brzmiał tak pewnie, nawet nie był pijany.
- Przecież prowadził. W Sylwestra! Nie wiem, batman jakiś czy co - Robert westchnął ciężko - Pi nikogo nie kojarzy, sam nieźle się uwalił. Zapoznał jakiegoś modela czy sportowca, sama rozumiesz…
Skinęła potakująco.
- Lech nie ma pojęcia, kto to mógł być. Obiecał, że popyta. Mógł trafić na imprezę przez przypadek. Zresztą o czym tu mówić, skoro nie potrafię go opisać!
Aga przyjrzała mu z uwagą.
- Bijesz wszelkie rekordy – powiedziała. – Czegoś takiego nawet cyganka by nie wywróżyła.
- Aha – uśmiechnął się krzywo – i żyli długo i szczęśliwie. Nie jestem ostatni naiwny. Od wczoraj już nie.
Zapadła krępująca cisza. Robert wściekle kopnął butelkę, która ze stukiem spadła na niższy poziom przystani, a potem sturlała się do wody i zniknęła wśród bryłek lodu.
- Dzwoniłem dziś trochę. Nagle okazuje się, że każdy coś tam wiedział, tylko jakoś nikt nie chciał mnie martwić – powiedział spokojnie. – Co za troska, doprawdy. A wiesz, co mnie naprawdę przeraża? Mógł spać z każdym z nich. Niczego nie mogę być pewny, nawet przyjaciół…
- Rob? Aga? – rozległ się okrzyk tuż za ich plecami. Wzdrygnęli się zaskoczeni hałasem.
- Jednak się ruszyłeś? Nareszcie ktoś znajomy! – zawołał Troy i złapał Roberta za rękaw. – Przecież ja się zaraz rozpęknę, jak z kimś nie pogadam. Wiesz jakiego faceta dzisiaj poznałem? Bóstwo, słuchaj po prostu bóstwo! Tylko siądźmy gdzieś, robi się ciemno, a ja przesadziłem nieco z lodami…
Robert spojrzał wymownie na Agę.
- Sama widzisz - powiedział. - Przecież to jakiś obłęd… Zima jest!

piątek, 3 stycznia 2003

Do Siego Roku!

Przekąski prezentowały się świetnie, zwłaszcza tartinki. Alkohol wreszcie zadziałał i zgłodniały Robert wmieszał się w bufetowy tłumek. Magda wypatrzyła go od razu.
- Zastanawiałam się, gdzie jesteś – zadudniła. – Mignąłeś godzinę temu, a potem kamień w wodę!
Uścisnęła go serdecznie, aż zabrakło mu tchu.
- W ogóle gdzieś przepadłeś – grzmiała dalej, nakładając sobie sałatkę z tuńczykiem – nie widziałam cię wieki. Odwiedź czasem starą kumpelę, w klubie tyle się dzieje!
- Nie bardzo mam czas – wymówił się. – Sporo jeżdżę, poza tym szuka…łem mieszkania.
- Znam ten ból – westchnęła współczująco. - Też przez to przeszłam. Znaleźć coś ładnego to cud!
- Właśnie.
- To gdzie teraz mieszkasz?
- Bez zmian. Nic nie wypaliło.
- Co tam! Twoje mieszkanko jest przecież całkiem niezłe. Zawsze je lubiłam!
"Ja też", pomyślał ale strata wydała mu się nagle odległa i nieistotna. Magda emanowała szczerością. Po raz pierwszy tego wieczora ogarnął go niejaki optymizm. Chyba to wyczuła, bo chwyciła go nagle pod pachę.
- Wiesz co, Robi? – pociągnęła go w stronę parkietu – czas sobie poskakać!
Nie potrafił odmówić. Była dwa razy większa od niego.


- Jakieś życzenia? – zapytała pół godziny później.
- Może ja…
- Daj spokój, moja kolej – trąciła go w ramię - co ma być?
- Gin z tonikiem.
- Robi się! – ruszyła w roztańczony tłum, wydając odgłosy syreny alarmowej.
Uśmiechnął się. Towarzystwo Magdy działało kojąco, szalony taniec całkiem go rozluźnił. Przetarł dłonią spocone czoło i oparł się o ścianę. Muzyka umilkła, nikt się jednak nie przejął. Tłumek na parkiecie zastygł w oczekiwaniu, wśród śmiechów i popychanek.
- Co zrobisz, miał pecha – usłyszał gdzieś z tyłu, przez otwarte okno.
- Ale żal mi go. Widziałeś, jak wygląda? – rozpoznał Piotra.
- Sam sobie winien – Robert prawie słyszał, jak tamten wzruszył ramionami. – Facet puszczał się przecież, ledwie tamten wyściubił nos z domu.
- Przesadzasz – żachnął się Pi. – Raz czy drugi…
- Człowieku, on pół miasta obskoczył! Patryk, Seba, Troy, Komandor. Ja…
- Ty?! – nagana w głosie Pi mieszała się z uznaniem.
Robert poczuł zażenowanie. Podobne historie wzbudzały w nim poczucie niesmaku. Puszczał je mimo uszu, nigdy nie fascynowało go cudze życie uczuciowe. W jakim stopniu mogło go dotyczyć?
- Teraz mogę się chyba przyznać…
Mimo woli zastanowił się, czy zna skądś ten głos.
- Ale kiedy? Jak?
- Niedawno. Robi wyfrunął, chyba do Holandii czy Szwajcarii…
Fala gorąca uderzyła Robertowi do głowy. Alkohol wywietrzał nagle, wystąpił na policzki.
- I powiem wam: facet wart jest każdego grzechu – usłyszał jeszcze. Nie zauważył nawet, że znów ruszyła muzyka.
Odwrócił się gwałtownie i nieomal zderzył z kimś głową. Spojrzeli na siebie, dostrzegł tylko rzęsy nieznajomego, długie jakby składał się wyłącznie z rzęs. Odepchnął go i runął do wyjścia. Kątem oka zauważył Magdę z dwoma szklankami, rozmawiała roześmiana z jakąś dziewczyną.


Schody pokonał na oślep. Nie czuł mrozu, biegł prosto przed siebie. Zewsząd ścigały go radosne okrzyki, między blokami podskakiwali zmarznięci balowicze z kieliszkami w dłoniach.
- Stój! Poczekaj, nie wygłupiaj się!!!
Jezdnia była pusta. Zatrzymał się dopiero przy ławeczce po drugiej stronie. Na policzkach zaszczypały łzy. Patryk, Seba, Troy. Inni. Wszyscy. Zamknął oczy. Zbierało mu się na wymioty.
Z zakrętu wyjechał samochód. Cofnął się i zatrzymał tuż przed nim. Drzwi otworzyły się bezgłośnie.
- Wszystko w porządku? – usłyszał. Kiwnął tylko głową, miał zgrabiałe usta. - Nie siedź tak, zmarzniesz…
- Nic mi nie jest – wydukał.
- Nie wygłupiaj się. Wsiadaj!
Otworzył oczy. Z ciemnego wnętrza renault ktoś kiwał zapraszająco. Z oddali dobiegało chóralne odliczanie. Dziewięć, osiem, siedem… "Sześć", pomyślał, "sześć, sześć".
Ręka kierowcy była kojąco ciepła. Głos również.
- Nie płacz – szeptał tuląc go do siebie. – Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.
Za oknami pękały pierwsze petardy.

------------------------------------------


- Wracamy do łóżka? – zapytał Jacek. Od kilku minut, przytuleni, w milczeniu obserwowali feerię sztucznych ogni za oknem.
- Zdaje się, że skończyli – przytaknął Krzyś. – Lepiej schować się pod kołdrą, jest trochę chłodno.
- Na szczęście ty masz ciepłe dłonie - Jacek oderwał głowę od oszronionej szyby. Spojrzał na Krzysia i uśmiechnął się szeroko.
- Cały jestem rozpalony – Krzyś odstawił na parapet kieliszki po szampanie. Odgarnął z czoła Jacka niesforny lok i pocałował go w policzek. Ujął go za rękę i ruszyli w stronę sypialni.
Świeżo powleczona pościel zaszeleściła przyjemnie. Z dworu dobiegały odgłosy kolejnych wybuchów i radosne okrzyki. Barwne cienie dygotały na ścianach.
- Wiesz co? – zagaił Krzyś. – To był świetny pomysł, żeby zostać w domu.
W odpowiedzi Jacek przywarł do niego, oplótł szczelnie ramionami i udami. W nabożnym niemal skupieniu obserwował, jak kojące ciepło rozlewa się w nim promieniście, od żołądka w górę. Przełknął ślinę, ale nie pomogło: oczy zapiekły jeszcze bardziej.
Uniósł głowę. Usta Krzysia były miękkie i mokre. Rozchyliły się pod naciskiem jego warg. Uścisk jeszcze bardziej się zacieśnił. Dłonie wędrowały po ramionach, plecach, pośladkach.
"To będzie szczęśliwy rok", przemknęło mu przez myśl. Westchnął głęboko i wtulił twarz w szyję kochanka.

---------------------------------------------

- Szczęśliwego nowego roku! – Jarek poczuł na karku gorący oddech. W głowie przyjemnie szumiało, przed oczyma sunęły roześmiane, życzliwe twarze.
- Trzymasz rękę w mojej kieszeni – zauważył rozbawiony.
- Doprawdy? – Szymon opasał go ramieniem. – Czysty przypadek. Wyjąć?
- Zostaw. Masz ładne dłonie.
Mimo natłoku wrażeń z wyostrzoną intensywanością rejestrował najdrobniejsze poruszenia palców Szymona na swoim udzie. Materiał spodni przyjemnie drapał.
- Podobają ci się? - usta Szymona prawie dotknęły jego ucha. Świadomość tej odległości przyprawiła Jarka o dreszcz.
- Zawsze jesteś taki szybki? – zapytał.
- Kiedy ktoś mi się podoba – tym razem wyraźnie poczuł wilgoć języka. Obrócił głowę, ale nie zdążył go pochwycić.
- Nie tak prędko – uśmiechnął się szelmowsko Szymon. – Na wszystko przyjdzie pora.
Z mroku wyłoniła się nagle sylwetka Katarzyny.
- Hej, panowie, sodoma na lewo – zaśmiała się. – A w ogóle może się przyłączycie? Idziemy na noworoczny spacer w śniegu.
- Z przyjemnością – Szymon badał właśnie kciukiem krawędź jarkowych bokserek. – Teraz zaraz?
- Zaraz natychmiast – zarządziła. – Zbiórka za trzy minuty. Ubierzcie się ciepło, nie chcę mieć was na sumieniu.
- Chodźmy zatem – Szymon uwolnił Jarka z uścisku. – Świeże, górskie powietrze dobrze nam zrobi. Czasem działa prawdziwe cuda…
Miał rację. Takiego seksu Jarek życzył sobie od dawna.

Blog Okroochy stanowi część platformy QueerPop.pl (cc) 2005-2008 by pietras
Wszystkie teksty autorstwa pietras/koosie/kusy/Marcin Pietras na tej stronie objęte są licencją
Creative Commons 2.5PL (Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych)