wtorek, 10 grudnia 2002

Sylwester

Muzyka dobiegała zza wszystkich drzwi. Robert bez pośpiechu wspinał się na kolejne piętra. Nie miał powodów do świętowania, do przyjścia skłoniły go namowy przyjaciół.
- No, królewno, pośpiesz-że się! – dobiegło z góry zniecierpliwione parsknięcie. Piotr wisiał u poręczy, owinięty fioletowym boa. – Później nie mogłeś przyjść, hę? Dobrze chociaż, że przed północą.
- Nie wolno przegapić najważniejszego – odparł bez przekonania. – Ładny szalik, pasuje do sukienki.
Pi kokieteryjnie poprawił pióra.
- Prawda? – ucieszył się, zaraz jednak spoważniał. - Cieszę się, że jesteś. Nie powinieneś teraz przesiadywać sam w domu.
- Skoro tak mówisz – Robert uściskał go i przepuścił przodem do mieszkania.
W pierwszej sekundzie hałas kompletnie go ogłuszył. W salonie tańczyło kilkanaście osób, towarzystwo tłoczyło się na sofach, w korytarzu i na balkonie. Dym z papierosów gryzł w oczy, a wśród gwaru i muzyki zupełnie nie słyszał Pi, który wykrzykiwał coś do napotkanych osób. Nikt nie zwracał na niego szczególnej uwagi, Robert także poczuł się zwolniony z obowiązku słuchania niekończącej się paplaniny.
Nie bez trudu dotarli do baru, którego blat uginał się pod przekąskami i markowymi alkoholami. Pi wskazał zachęcająco na szklanki.
- Co pijesz?! – huknął mu do ucha.
- Gin z tonikiem – Robert liczył, że ulubiony drink poprawi mu nastrój. Upił pierwszy łyk i rozejrzał się w półmroku. Z ulgą stwierdził, że prawie nikogo nie zna, co pozwalało żywić nadzieję, że zostaną mu oszczędzone współczujące spojrzenia.
- Wołają mnie – Pi wskazał kogoś w drugim końcu pokoju. – Poradzisz sobie?
Skinął potakująco głową. Piotr zniknął w tłumie, machając z daleka na pożegnanie.
Z głośników popłynął jakiś przebój, rozległy się okrzyki aprobaty. Tłumek na parkiecie zgęstniał. Robert stał jeszcze chwilę, szybko wypił drinka, napełnił na nowo szklankę i ruszył ku balkonowi, gdzie zrobiło się całkiem pusto. Świeże powietrze nieco go otrzeźwiło. W zamyśleniu przyglądał się oknom w bloku naprzeciw. Wszędzie roiło się od roztańczonych sylwetek.
- Jak się bawisz, skarbie? – poczuł na ramieniu dłoń Leszka.
- Świetnie – odparł głucho.
- Grobowy nastrój świadczy o tym najdobitniej – życzliwie przytaknął gospodarz. – Jak tam wyjazd? Udany?
- Jak najbardziej! Morze, wicher, sztorm, brak ciepłej wody. Wszystko adekwatnie do okoliczności. – Robert kiwał się smętnie. – Gdyby nie Aga…
– Bardzo się z Pi o ciebie martwimy.
- Daruj sobie – wzruszył ramionami – tylko nie banalne pocieszanki…
- Nie pocieszam. Mówię, że się martwimy.
- Doceniam. Dzięki. To dla mnie naprawdę ciężki okres…
– Zawsze możesz się do nas zwrócić, wiesz o tym.
- Cieszę się, że tak mówisz – Robert wpatrywał się uparcie w dno szklanki. – W liczbie mnogiej…
Lech pociągnął łyk whisky.
- Fakt – przytaknął. – Coraz lepiej się między nami układa. Po ostatnich… perypetiach… to naprawdę… miła odmiana.
- Cieszę się.
- Poważnie. Bardzo się bałem przyjazdu matki, a tymczasem świetnie się z Pi dogadali. Odwiózł ją na dworzec, obiecała mu nawet jakieś zlecenie na książkę. Aż się zaczynam niepokoić – roześmiał się nerwowo.
- Może po prostu wreszcie się polubili?
- To byłoby zbyt piękne – pokręcił głową Leszek. – Chociaż faktem jest, że Piotrusiowi w ogóle jakoś się odmieniło.
- Cieszę się, naprawdę – powtórzył Robert mechanicznie. Osobiście był zdania, że Pi nie należy do osób, które potrafią sobie czegoś odmówić. Nieraz wystawiał wytrzymałość Leszka na ciężką próbę, a ten przyjmował go za każdym razem, gdy skruszony zgłaszał się po rozgrzeszenie.
Zamilkli obaj. Dudnienie z sąsiedniego mieszkania zlewało się z latynoskimi rytmami w salonie.
- No nic, wracam do środka – otrząsnął się Leszek. – Zimno tu. Idziesz?
- Za chwilę.
- No to czekamy. Uszy do góry! – skinął i zniknął ze swoją empatią za drzwiami. – Hej, hej, hola! – wykrzyknął – Tutaj nie rzygamy, tak? Łazienka na prawo!
Robert zaszył się w najdalszym kącie balkonu. Ukradkiem spojrzał na zegarek. Do północy pozostało półtorej godziny.

-------------------------------------------

Drewniane drzwi otworzyły się z impetem, na ośnieżone schodki padło światło jarzeniówki, oświetlając dwie sylwetki na progu. Z wnętrza domu buchnęło przytulnym ciepłem.
- Nareszcie! Już myśleliśmy, że was gdzieś wessało – jasnowłosa dziewczyna pogroziła Darkowi palcem.
- Sorki, Kasiuk, poślizg w trasie – cmoknął ją siarczyście w policzek.
- Założę się, że zabłądziłeś. Za każdym razem myli drogę – wyjaśniła Jarkowi. – Pomyślałby kto, że to Warszawa…
- Nie było tak źle – odparł wchodząc do wąskiego korytarza. – Po prostu kiepska pogoda.
- Akurat – machnęła ręką. – Znam DeDe nie od dziś. Od lat spędzamy sylwestra w Krynicy, i dawno poprzysięgłam, że z nim nigdy więcej nie pojadę – śmiała się perliście. – No nic, grunt, że dojechaliście. A tak w ogóle: Kaśka jestem.
Jarek uścisnął drobną dłoń. Zza rogu na drugim końcu sieni wynurzyła się czyjaś głowa.
- Co, trafili nareszcie? – zabrzmiał pogodny baryton. – Czas najwyższy, bo nic nam nie dają zjeść, kobiety szalone. Niedługo pomarlibyśmy z głodu!
- Szymon, nie przeginaj!
– Gdyby nie stary ser…
- Nawet nie próbuj!
- Nie próbuję.
Przywitał się serdecznie z Dariem, po czym przyjrzał się uważniej Jarkowi.
- Ty jesteś słynnym lokatorem Dariusa? – zademonstrował w uśmiechu olśniewająco białe zęby.
- Jarek – przedstawił się.
- Wiem, wiem – chłopak nie odrywał od niego spojrzenia. – Legenda cię wyprzedziła. Zasłużenie – mrugnął znacząco.
- Szymon! – Kaśka stała już na schodach. – Daj im się spokojnie rozebrać! Miałeś pomóc przy sałatce.
- Myślałem, że dawno skończyłyście – ruszył posłusznie do góry. Po drodze odwrócił się jeszcze wpół kroku. - Przyjdę do was za chwilę – szepnął konfidencjonalnie.
Zajmowali pokój na samej górze, w końcu korytarza. Na widok małżeńskiego łoża parsknęli śmiechem. Rozlosowali miejsca, sprawnie zagospodarowali szafę i półeczki w łazience. Chwilę później pojawił się Szymon z dwoma kubkami gorącej herbaty. Jarek obejrzał go dokładniej. Wysoki, zgrabny, przystojny, zadbany, acz bez przesady. Do tego przyjemny w rozmowie. Mógł się podobać.
- Leci na ciebie – zagwizdał Dario, ledwie tamten wyszedł. – Zdaje się, że jest w twoim typie…?
- Nie zauważyłem – skłamał Jarek.
- Tak, tak, a te wypieki to od mrozu w samochodzie - Dario zachichotał. – Lepiej na niego uważaj. Niejednemu w tyłku zakręcił, zwinął się i zniknął.
- Nie w głowie mi teraz takie sprawy.
- W głowie może i nie. Ale fiuta trzymaj lepiej na wodzy.
Jarek wzruszył tylko ramionami.
- Chodźmy na dół – zaproponował – Dosyć się już spóźniamy. Musisz przedstawić mi całą resztę.
- Szymon jest solo, jeśli o to chodzi – Darka nie opuszczał doskonały nastrój. Zaśmiał się znacząco.
Jarek popukał się w czoło.

Blog Okroochy stanowi część platformy QueerPop.pl (cc) 2005-2008 by pietras
Wszystkie teksty autorstwa pietras/koosie/kusy/Marcin Pietras na tej stronie objęte są licencją
Creative Commons 2.5PL (Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych)