czwartek, 1 kwietnia 2004

Plamy na słońcu

- Krzysiu! - głos kobiety wyrwał go z płytkiej drzemki. Wyjątkowo późno wrócił do domu, ledwie usiadł w fotelu, od razu odpłynął. Zawalony pracą tracił wzrok od ciągłego wpatrywania się w rzędy cyfr na wydrukach i monitorze. Całe szczęście, okres urlopowy zbliżał się wielkimi krokami.
- Śpisz? - matka stanęła w progu, sama nieco ospała.
- Nie - zaprzeczył mlaskając z poczuciem nieprzyjemnej suchości w ustach. - Odpoczywam.
- Czekałam na ciebie - podeszła bliżej i położyła mu dłoń na ramieniu. - Kolacja całkiem wystygła.
- Mówiłem, żebyś nic nie przygotowywała - przypomniał.
- Gadaj zdrów, nie możesz jadać tylko suchych bułek w biegu - cmoknęła z dezaprobatą. - Póki jest Jacuś, jeszcze cię jakoś mobilizuje, żebyś o siebie zadbał, ale starczy, że wyjedzie choćby na chwilę, wracasz do starych nawyków…
- Mamo! - jęknął.
- Nie mamuj mi tu - najwyraźniej przygotowała się, by mu powiedzieć kilka słów do słuchu. - Kto to widział! Na pewno nie miałeś czasu na porządny obiad.
Nie zaprzeczył.
- Tak myślałam - powiedziała i zdecydowanym ruchem pociągnęła go za rękę. - Marsz do kuchni!
- Jest prawie dziesiąta - zaprotestował ostatkiem sił.
- Lekka zupa nie zaszkodzi ci nawet na noc - zawyrokowała hałasując talerzami. - Nie po to cały dzień sterczałam w kuchni. Poczekaj tylko, wszystko powiem Jackowi. Kiedy wraca?
- Dziś w nocy - mruknął Jacek - brakuje tylko, żebyś mu prawiła kazania na mój temat.
Po kuchni rozszedł się apetyczny aromat, Krzyś nagle poczuł bolesny skurcz żołądka. Od kilku godzin nie miał w ustach nic oprócz przesłodzonego batona, ale do tego nie przyznałby się za nic w świecie.
Czuł się nieodmiennie zaskoczony, jak wiele zmieniło się od chwili, gdy Jacek nastał w jego życiu. Zauroczył spokojem, kulturą i taktem. Miłością, z jaką się kochał, ciepłem dłoni i oczywistością wyznań. Wprawdzie z pozoru to Krzysztof przejawiał inicjatywę, postawił wszystko na niepewną kartę. Przez cały czas nie opuszczało go jednak wrażenie, że tak naprawdę jest dokładnie odwrotnie: to Jacek po cichu, kroczek po kroczku przebudowuje jego świat. W końcu swoją dobrocią zjednał sobie wszystkich, włącznie ze zdziecinniałym ojcem i matką, która z zaciekłej przeciwniczki niepostrzeżenie stała się jego największą sojuszniczką.
Oderwał się od własnych myśli i zerknął przez stół. Matka obserwowała go bacznie, okręcając wokół palca pasek od fartucha.
- Mogę cię o coś spytać? - zebrał się na odwagę.
- Oczywiście, synku - oparła natychmiast, na wpół automatycznie.
Odłożył łyżkę na bok, poczuł, że zaczynają mu drżeć palce.
- Sporo ostatnio z Jackiem rozmawialiśmy… - zaczął powoli - zastanawialiśmy się…
Przyglądała mu się wyczekująco, nie wiedząc, do czego zmierza.
- To tylko taki pomysł, myśl… Ciekaw jestem, co ty na to…
- Ale na co, Krzysiu? - wydawała się coraz bardziej zaintrygowana.
- Lubisz Jacka, prawda? - zagaił z innej beczki.
- No wiesz! - obruszyła się prawie i przyjrzała mu się badawczo. - Powiedz-że wreszcie o co ci chodzi. Chyba nie jest chory?
"No, w ciąży nie jest na pewno", mignęło mu przez głowę i ta myśl nagle go ośmieliła, prawie się roześmiał.
- Wręcz przeciwnie - zaprzeczył. - Chciałem się tylko upewnić, czy nie przeszkadza ci jego obecność.
Kobieta spojrzała na niego urażonym wzrokiem.
- Nie patrz tak - uprzedził pretensje - dobrze pamiętam, co na niego wykrzykiwałaś!
- Nie znałam go wcale - wzruszyła ramionami.
- Czyli go lubisz? - upewnił się.
To już nie przeszło jej przez gardło. Skinęła tylko głową i uśmiechnęła się prawie matczynym uśmiechem.
- Co wymyśliliście? - zapytała dla zachowania pozorów.
- Sporo mieliśmy ostatnio wydatków - stwierdził spokojnie. - Wiesz doskonale… Rozważyliśmy różne możliwości, i doszliśmy do wniosku, że… Jacek mógłby sprzedać mieszkanie, nie potrzebujemy przecież dwóch - przełknął ślinę napierającą na gardło. - Część pieniędzy można włożyć w jakąś lokatę. Zawsze to jakieś zabezpieczenie.
Urwał niepewny efektu. Spojrzał jej prosto w oczy i uśmiechnął się zachęcająco.
- Co o tym myślisz? - zapytał.
- Dziecko drogie - powiedziała tylko - co ty mówisz?

--------------------------------------------------

Telefon rozdzwonił się z samego rana. Robert sięgnął leniwie po aparat przeklinając w duchu, że nie wyłączył go poprzedniego wieczora. Miał za sobą wyczerpujący tydzień, przynajmniej w weekend należało mu się trochę spokoju.
- Tak? - rzucił mało zachęcająco.
- Słyszałeś nowinę? - Darek nie silił się na wstępy, wyraźnie rozemocjonowany.
- Aresztowali Szymona - wzruszył w odpowiedzi ramionami.
- Co takiego? - zająknął się tamten.
- Zgarnęli go z baru - poinformował spokojnie. - Wylądował w areszcie, wygląda na to, że szybko się nie wygrzebie.
- Ale… - Darek najwyraźniej nie mógł skupić myśli - za co?
- Za wszystko, poniekąd - Robert nie krył satysfakcji. - Zdaje się, że głównie za narkotyki.
W słuchawce wciąż panowała cisza, mówił więc dalej.
- Z tego co wiem, Jarek też zamierza wtrącić swoje trzy grosze. Zresztą, sami do niego zadzwonili, obserwowali ich od tygodni. Wyobrażasz sobie, w co on się mógł wpakować?
- O kurwa!
- Właśnie - przytaknął mściwie. - Na szczęście sprawę prowadzi ktoś rozsądny, wykluczyli go na starcie. Za to nieźle się napatrzyli… - zachichotał - część materiałów utajniono ze względu na drastyczne treści erotyczne. Skoki z balkonu to pestka.
Wstał i otworzył żaluzje. Mimo wczesnej pory słońce świeciło z pełną mocą, upał stawał się nie do wytrzymania już przed południem. Spojrzał prosto w jasną tarczę i z ulgą pogratulował sobie, że jego własne życie płynie tak banalnie.
- Ale ty zdaje się z czymś innym? - zmienił temat.
Darek oprzytomniał i niemal się nie udławił.
- No właśnie, wiesz co się stało? - zawołał i nie czekając na reakcję wrzasnął triumfalnie: - Piotrek odzyskał przytomność!!!
Tym razem Robertowi odebrało mowę.
- Matko boska! - powiedział tylko.
- Trzy dni temu wieczorem ocknął się na chwilę - Darek wyrzucał słowa z prędkością karabinu. - Wczoraj się obudził i dochodzi do siebie. Lekarze badają, w jakim jest stanie.
- Matko boska! - powtórzył Robert.
- Prawdopodobnie skończy się na lekkim niedowładzie, nie wiadomo co z mózgiem, ale na razie wszystko wygląda ok.
- A Leszek?
- Nie pytaj! - Darek ucieszył się jeszcze bardziej, jakby co najmniej sam wybudził Piotra ze śpiączki. - Zadzwonił do mnie w środku nocy. Świruje jak dziecko, nie opuszcza Pi ani na chwilę.
Robert zbierał w pośpiechu myśli.
- Zadzwonię do niego - powiedział stanowczo. - Mogę oddzwonić później?
- Spoko, i tak zaraz wychodzę. Chciałem ci tylko powiedzieć - Darek roześmiał się radośnie. - Przecież nie będę takich niusów puszczał esemesem, co nie?
Robert rozłączył się w poczuciu niejakiego osłupienia. Ile to trwało: miesiąc, półtora? Niemal przywykł do poczucia zawieszenia wydarzeń, nawet nie zorientował się, kiedy przestał czekać na wiadomości. Dobre, złe - jakiekolwiek.
"Wszystko dzieje się tak niespodziewanie", pomyślał i nie wiedzieć czemu znów przypomniał sobie radosne ogniki pod długimi rzęsami Marka. Przez chwilę wahał się, który numer wybrać najpierw.

Blog Okroochy stanowi część platformy QueerPop.pl (cc) 2005-2008 by pietras
Wszystkie teksty autorstwa pietras/koosie/kusy/Marcin Pietras na tej stronie objęte są licencją
Creative Commons 2.5PL (Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych)