wtorek, 15 lipca 2003

Walentynki

Krzyś przetarł swędzące oczy. W głowie czuł pustkę, a odrętwiały kark dokuczał coraz bardziej. Wlepił wzrok w ekran. Prawie nie rozróżniał liter.
Od ponad godziny tkwił sam w biurze, dopracowując projekt, od którego zależało przejęcie znaczącego klienta. Nie chciał brać pracy do domu. Zaplanowali z Jackiem wspólny weekend i wizytę u rodziców. Coraz częściej brakowało czasu na bliskość, którą nie zdążyli się w pełni nacieszyć. Tym intensywniej wykorzystywali nieliczne okazje do przebywania razem. Czternasty lutego stanowił po temu doskonałą okazję.
Nie zauważył, kiedy się ściemniło. Dni stawały się coraz dłuższe, ale wciąż zmierzchało za wcześnie. Wstał, przeciągnął się, wykonał parę skłonów. Zamarł z głową między kolanami, potem wyprostował się i odetchnął głęboko. Uchylił okno, łapczywie chłonął wilgotne powietrze.
Wrócił do komputera. Jeszcze raz pobieżnie przejrzał pliki. Bez żalu wyłączył sprzęt, zostawiając ostatnie szlify na poniedziałek. Monotonny szum wentylatora ustał. Wrzucił do torby kilka drobiazgów, ubrał się i pogasił światła. Starannie zamykał kolejne drzwi. Gdy nareszcie usiadł za kierownicą, odetchnął z ulgą. Zerknął do skrytki, na niewielki pakunek, przewiązany kokardą.
Uwielbiał obdarowywać Jacka drobiazgami. Uśmiechnął się na wspomnienie wyrazu zaskoczenia na jego twarzy, niedowierzania pomieszanego z radością i skrępowaniem wobec najmniejszego dowodu pamięci. Wystarczył kwiat, notes, nowe mydło, kartka na lodówce. Wszystkie niespodzianki przyjmował z równą czułością. Wciąż nie wierzył w obecność Krzysztofa. Mijały tygodnie, miesiące, a ten cudowny facet niemal codziennie przypominał o swoim przywiązaniu.

-----------------------------------------------------


Komórka odezwała się jeszcze na parkingu. Przez chwilę zwlekał sądząc, że to tylko przypomnienie o odświętnej kolacji. Po czwartym sygnale sięgnął po telefon.
- Tak, kochanie? – przycisnął aparat do ramienia.
- Dlaczego nie odbierasz telefonów? – zapytał Jacek nerwowo.
- Przepraszam, był ściszony, chciałem wreszcie skończyć tę cholerną prezentację – rozejrzał się, czy ma wolny wyjazd. – Coś sie stało?
- Doktor Kaszuba wydzwania do ciebie od godziny – Jacek próbował zapanować nad drżeniem głosu. – Twoja mama… Miała wypadek, przewróciła się na ulicy.
Krzysztof zamarł, przed oczami zawirowały mu czarne plamy. Przyhamował, oszołomiony o mało co nie zjechał na chodnik. Od rana mżyło, w zetknięciu z nawierzchnią woda marzła natychmiast
Oczyma wyobraźni zobaczył matkę z przeciążonymi siatkami. Rzadko kiedy zdobywała się na prośbę o pomoc w codziennych zakupach.
- Strasznie się połamała – ciągnął Jacek, nie czekając na reakcję – upadła na twarz, nie wiadomo, co ze szczęką, niewykluczony wstrząs mózgu…
- Gdzie jesteś? – przerwał Krzysztof, lawirując między pojazdami. Szczęśliwie minęła pora największych korków, ale jakiś volkswagen z sąsiedniego pasa próbował właśnie zajechać mu drogę. Zatrąbił nerwowo i odbił w bok.
- W domu… - powiedział Jacek. – Dopiero przyszedłem.
- A mama?
- W szpitalu, operują od godziny… - zachłysnął się ze zdenerwowania.
Krzystof rozważał w naprędce, dokąd jechać. Ojciec na pewno siedział sam w domu. Pozostawiony sam sobie stawał się bezradny jak dziecko, nie jadł nic, ani nie pił, zaszywał się przestraszony w najciemniejszym kącie mieszkania, najczęściej w swojej ulubionej komórce. Jak na złość Krzysztof nie mógł sobie przypomnieć, czy ma telefon do któregoś z sąsiadów.
- Nigdzie się nie ruszaj – zawołał i dodał gazu – Będę za kilka minut.


- Marylka?
Starzec otworzył oczy. Wokół panował swojski półmrok i cisza. Lampka przy łóżku paliła się jak zwykle.
Spokojnie czekał. Za chwilę żona zorientuje się, że nie śpi i przyniesie ciepłe mleko z miodem. Mleko jest bardzo pożywne, ale gorące może poparzyć. Nie można pić, dopóki nie przestygnie. Kiedy wróci z łazienki, usiądzie w fotelu, a ona owinie mu nogi kocem, kubek nie będzie już parzył w ręce. Lubił, kiedy płyn spływał powoli do brzucha i stóp. Czasem trzymał słodki napój w ustach albo maczał w filiżance zgrabiałe palce.
Obrócił głowę. "Amen", powiedział na widok oleodruku na przeciwległej ścianie. Chrystus jak zwykle skłonił promieniejącą głowę w pozdrowieniu z wszechwiedzącym uśmiechem. "Niech będzie pochwalony", odpowiedział sam sobie.
Drzwi nie otwierały się, cisza podpełzała coraz bliżej łóżka. Ogarnął go niepokój. Woda nie szumiała w kuchni, ani telewizor w pokoju. Nagle poczuł się nieswojo. Może wszyscy umarli? Może on też już nie żyje, tylko Jezus badawczo przygląda się jego uczynkom? "Czy jadłeś zupę bez wypluwania?", myślał do niego. "Czy opuszczałeś deskę sedesową i kochałeś swą kobietę ponad wszystko?"
- Marylka? – powtórzył bezgłośnie. Zaschnięte gardło prawie nie wydawało dźwięków. Wychylił się po laskę na podłodze. Zaledwie musnął trzonek opuszkami palców, odskoczyła z łomotem.
Klamka drgnęła. Do pokoju wsunęła się ciemna sylwetka. Ktoś niemal bezszelestnie podszedł do stolika i coś na nim postawił.
- Marylka? – zapytał niepewnie. Dlaczego nic nie mówi, nie podchodzi jak zwykle?
- Żony nie ma – powiedział mężczyzna. – Jest u lekarza, pamięta pan?
- Pamiętam? – powtórzył. Głos przybysza wydawał mu się znajomy. – Krzyś?
- Jest z mamą. Wrócą niedługo – Jacek starał się mówić spokojnie, żeby nie przestraszyć staruszka. - Tymczasem wstaniemy, napijemy się mleka i poczekamy na nich.
Schylił się powoli i wsunął rękę pod ramię leżącego. Pociągnął w górę. Ojciec odruchowo uniósł się do półsiadu. Wbił wzrok w kark Jacka, gdy ten zakładał mu filcowe kapcie. Ufnie wsparł się na jego barku i ruszył przed siebie suwając nogami.
- Jeszcze kawałek – mówił Jacek – zaraz będziemy przy fotelu.
Ostrożnie usadził chorego. Przyglądał mu się ukradkiem. Wcześniej nie miał okazji spotkać się z rodziną Krzysia. W pooranej wiekiem twarzy odkrywał rysy kochanka i ten widok go wzruszył. Jego rodzice byli młodsi o całą dekadę, prowadzili aktywny tryb życia, podczas gdy ci tutaj oczekiwali już od świata bardzo niewiele. Krzyś przyszedł na świat późno, jako ostatni z rodzeństwa. Boleśnie przeżywał starość, z którą oni sami, a przynajmniej matka, nie potrafili się pogodzić.
Pochylił się, by dokładniej okryć starca pledem. Zorientował się, że ten uważnie go obserwuje. Zastanawiał się nad czymś, marszcząc krzaczaste brwi. Nagle objął go i przycisnął do siebie ojcowskim gestem.
- Dziecko – powiedział cicho. – Zygmusiu mój, wiedziałem, że wrócisz!
Jacek zastygł w bezruchu, w obawie, że spłoszy wspomnienia. Odwzajemnił uścisk i ucałował starca w czoło. Żłobieniami zapadniętych policzków popłynęły łzy.

wtorek, 1 lipca 2003

Psy Pawłowa

- Jeszcze raz to samo! - Lech uniósł szklankę. Barman skinął głową przez całą długość lady. Postawił przed nim kolejną whisky i zgarnął puste naczynia.
- Nie za szybkie tempo? - zagadnął.
- Idealne - Lech wychylił od razu całą zawartość.
- Nie ograniczamy klientów dopóki trzymają pion - zaśmiał się chłopak.
- Słuszna dewiza – przytaknął obojętnie.
Rozejrzał się po ciemnym wnętrzu. Ze stołka w rogu baru roztaczał się widok na cały lokal. Nowoczesny wystrój nie trafiał w jego gust. Z głośników sączyła się pulsująca muzyka. Stoliki okupowały grupki młodzieży, obściskujący się chłopcy podpierali ściany. Lech zerkał ku wejściu, skąd napływali coraz to nowi goście. Inni wychodzili, stawiając wysoko kołnierze, a on trwał niepewny, czego oczekuje.
Adresy sprawdzał według kolejności na wydruku. Poprzedni wieczór spędził w pubie na drugim końcu ulicy. Zajął kanapę w najustronniejszym kącie. Zniechęcony rosnącym tłumem wlał w siebie kilka setek i zamówił taksówkę do domu. Nie znosił przesiadywać samotnie w knajpach, wystawiony na widok publiczny. Nigdy nie zjawiał się przed czasem na spotkaniach, a jeśli już przyszedł pierwszy, cierpliwie czekał na zewnątrz.
Barman podszedł na kolejny znak. Znał się na rzeczy: drinki nie uderzały do głowy, ale też nie pozostawiały uczucia niedosytu. Leszek próbował wszystkich po kolei, oryginalniejsze zamawiał po raz drugi.
- Niedobrze tak mieszać - zauważył chłopak mimochodem.
- Cenię różnorodność – skłamał z krzywym uśmiechem.
Barman przyglądał mu się przez moment.
- Nie przychodzi? – zapytał.
- Poniekąd – Lech nie należał do wylewnych, nawet alkohol nie rozwiązywał mu języka.
Minął ponad tydzień od chwili, gdy Pi się wyprowadził, a raczej przysłał Arno po rzeczy. Nie odmówił sobie za to przyjemności wypunktowania powodów rozstania, tych samych, co zwykle. "Bo ty zawsze…, bo ty nigdy…" Wszystkie dawały się podsumować w czterech słowach, których Pi unikał jak ognia. Już ciebie nie kocham. A może raczej: nigdy ciebie nie kochałem?
Nowe fascynacje znajdował z dokładnością do pół roku. Starannie ukrywał epizody, jednak zdarzały się romanse, w których pogrążał się bez reszty. Nie wystarczały ukradkowe rozmowy i niekończące się serie esemesów. Szybko dochodził do wniosku, że znalazł faceta, który doskonale go rozumie i tylko przypadkiem jest piękny i młody. Kilka tygodni później szaleństwo się wypalało, seks tracił na atrakcyjności, a Pi wracał do szarej rzeczywistości, z bagażem świeżych długów i pokorą, na jaką tylko potrafił się zdobyć.
- Tak to już jest - zastanowił się Lech - że facet, którego kochasz nad życie ma cię w głębokim poważaniu.
- Nic nowego - stwierdził barman tonem człowieka doświadczonego. – Dlatego lepiej się spieszyć.
Lech przyjrzał mu się zaskoczony. Nie zdawał sobie sprawy, że myśli na głos, choć z drugiej strony miał wrażenie, że faktycznie coś powiedział.
- To chyba nie na tym polega - zawahał się, niepewny o czym mowa.
- Ale działa - zaśmiał się tamten. - Lubisz seks?
- To znaczy? – Lech całkiem się zgubił.
- Seks to potęga. Urabiasz gościa, pokazujesz sztuczki, jakich w życiu nie widział i… - strzelił palcami - przepadł. Zrobi dla ciebie wszystko. Zacznie podskakiwać, zakładasz szlaban. Zawsze działa.
- Może z twoim wyglądem – Lech wbił ciężkie spojrzenie w proporcjonalną, gładko wygoloną czaszkę. Potem powiódł spojrzeniem po mężczyznach wokoło.
Barman zaśmiał się, odstawił tacę na blat i wspiął się na stołek obok.
- Bzdura – zaprzeczył i wskazał na krocze – popęd to potęga.
- Ale na dłuższą metę… – Lech walczył z narastającym bezwładem myśli. Czuł fałsz w słowach nieznajomego, ale nie potrafił go wychwycić – jeśli nic więcej was nie łączy, czysty seks…
Barman pochylił się i zniżył głos.
- Cała sztuka w dawkowaniu przyjemności – uśmiechnął się łobuzersko. – Facet jak pies, musi przywyknąć do mocnej ręki, inaczej się rozbisurmani. Na niektórych trzeba bata – mrugnął porozumiewawczo. Niemal się rozmarzył. - Najpierw romantycznie, ale zdecydowanie, potem z lekką domieszką perwersji, coraz bardziej, coraz ostrzej…
Lech przyglądał mu się z rosnącym zainteresowaniem.
- I dla rozrywki bijasz czasami? – spytał z przekąsem.
- Nie tak od razu – chłopak zmrużył kocie oczy – poczekam, aż będzie krzyczał o jeszcze…
W ostatnim przypływie świadomości Lech zastanowił się, czy mówi poważnie. Myśl o tresurze Pi wydała mu się nagle niezwykle pociągająca.
- Lech - wyciągnął rękę.
- Szymon - pewnie uścisnął podaną dłoń. – Muszę lecieć.
Lech rozejrzał się po stolikach. Para w najdalszym kącie machała przyzywająco. Jakim cudem ich zauważył, siedząc tyłem? Miał w sobie coś zwierzęcego: sposób w jaki zsunął się ze stołka, gestykulował, a nawet siedział – wszystko przywodziło na myśl oswojonego drapieżnika, nie do końca bezpiecznego w obejściu. Zanim się zorientował, wrócił niepostrzeżenie z nowym napojem.
- Na koszt firmy – oznajmił – moja specjalność.
Lech wzniósł toast w podziękowaniu. Chłopak odwzajemnił uprzejmość oszronionym kuflem piwa.
- Nie przejmuj się tak – z lubością oblizał wargi z gęstej piany - po prostu go odstrzel. Jedź do domu, zadzwoń po jakiegoś bojka, poprawi ci humor. A przynajmniej zepsuje jemu – mrugnął znacząco.
Do lokalu wpadł powiew lodowatego powietrza. Szymon spojrzał na wejście, w oczach błysnęła mu iskierka triumfu.
- No proszę - stwierdził z satysfakcją - jak w zegarku.
Wrócił za kontuar. Leszek obrócił głowę, ale dostrzegł tylko majaczącą sylwetkę. Alkohol robił swoje, a rozmowa zajęła go na tyle, że zapomniał, po co przyszedł. Z letargu wyrwał go znajomy głos.
- Leszek? Co ty tu robisz? - Jarek nie krył zaskoczenia.
- Właśnie się zbieram – odstawił szklankę.
Jarek usadowił się na miejscu Szymona.
- Mowy nie ma – zaprotestował. – Opowiadaj, co u ciebie.
Pytanie, którego Lech nad wyraz nie znosił. W ułamku sekundy skalkulował, czy Jarek może wiedzieć o ostatnich wydarzeniach. Niewiele go to zresztą obchodziło.
- Po staremu – skwitował krótko i zmienił temat: - Często tu bywasz?
- Ostatnio. Spotykam się z kimś… - Jarek wskazał za bar, a w jego głosie zabrzmiała nuta dumy. – Niezły, co?
Lech mruknął mruknął coś pod nosem.
- Dokładnie taki, jak wygląda – westchnął Jarek. – Szatan, nie facet… nie masz pojęcia ile potrafi. Czasem mi się wydaje, że wcześniej nie miewałem orgazmów. Ale to chyba niemożliwe…?
Lech podniósł się ociężale.
- Nie wiem – rzucił znużonym głosem - nie pamiętam.
Pożegnał się krótko, założył kurtkę i bez żalu wszedł w tunel gdyńskiego deptaka. Nie czuł mrozu. Na drinkach Szymon znał się doskonale.
Blog Okroochy stanowi część platformy QueerPop.pl (cc) 2005-2008 by pietras
Wszystkie teksty autorstwa pietras/koosie/kusy/Marcin Pietras na tej stronie objęte są licencją
Creative Commons 2.5PL (Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych)