Krzyś przetarł swędzące oczy. W głowie czuł pustkę, a odrętwiały kark dokuczał coraz bardziej. Wlepił wzrok w ekran. Prawie nie rozróżniał liter.
Od ponad godziny tkwił sam w biurze, dopracowując projekt, od którego zależało przejęcie znaczącego klienta. Nie chciał brać pracy do domu. Zaplanowali z Jackiem wspólny weekend i wizytę u rodziców. Coraz częściej brakowało czasu na bliskość, którą nie zdążyli się w pełni nacieszyć. Tym intensywniej wykorzystywali nieliczne okazje do przebywania razem. Czternasty lutego stanowił po temu doskonałą okazję.
Nie zauważył, kiedy się ściemniło. Dni stawały się coraz dłuższe, ale wciąż zmierzchało za wcześnie. Wstał, przeciągnął się, wykonał parę skłonów. Zamarł z głową między kolanami, potem wyprostował się i odetchnął głęboko. Uchylił okno, łapczywie chłonął wilgotne powietrze.
Wrócił do komputera. Jeszcze raz pobieżnie przejrzał pliki. Bez żalu wyłączył sprzęt, zostawiając ostatnie szlify na poniedziałek. Monotonny szum wentylatora ustał. Wrzucił do torby kilka drobiazgów, ubrał się i pogasił światła. Starannie zamykał kolejne drzwi. Gdy nareszcie usiadł za kierownicą, odetchnął z ulgą. Zerknął do skrytki, na niewielki pakunek, przewiązany kokardą.
Uwielbiał obdarowywać Jacka drobiazgami. Uśmiechnął się na wspomnienie wyrazu zaskoczenia na jego twarzy, niedowierzania pomieszanego z radością i skrępowaniem wobec najmniejszego dowodu pamięci. Wystarczył kwiat, notes, nowe mydło, kartka na lodówce. Wszystkie niespodzianki przyjmował z równą czułością. Wciąż nie wierzył w obecność Krzysztofa. Mijały tygodnie, miesiące, a ten cudowny facet niemal codziennie przypominał o swoim przywiązaniu.
-----------------------------------------------------
Komórka odezwała się jeszcze na parkingu. Przez chwilę zwlekał sądząc, że to tylko przypomnienie o odświętnej kolacji. Po czwartym sygnale sięgnął po telefon.
- Tak, kochanie? – przycisnął aparat do ramienia.
- Dlaczego nie odbierasz telefonów? – zapytał Jacek nerwowo.
- Przepraszam, był ściszony, chciałem wreszcie skończyć tę cholerną prezentację – rozejrzał się, czy ma wolny wyjazd. – Coś sie stało?
- Doktor Kaszuba wydzwania do ciebie od godziny – Jacek próbował zapanować nad drżeniem głosu. – Twoja mama… Miała wypadek, przewróciła się na ulicy.
Krzysztof zamarł, przed oczami zawirowały mu czarne plamy. Przyhamował, oszołomiony o mało co nie zjechał na chodnik. Od rana mżyło, w zetknięciu z nawierzchnią woda marzła natychmiast
Oczyma wyobraźni zobaczył matkę z przeciążonymi siatkami. Rzadko kiedy zdobywała się na prośbę o pomoc w codziennych zakupach.
- Strasznie się połamała – ciągnął Jacek, nie czekając na reakcję – upadła na twarz, nie wiadomo, co ze szczęką, niewykluczony wstrząs mózgu…
- Gdzie jesteś? – przerwał Krzysztof, lawirując między pojazdami. Szczęśliwie minęła pora największych korków, ale jakiś volkswagen z sąsiedniego pasa próbował właśnie zajechać mu drogę. Zatrąbił nerwowo i odbił w bok.
- W domu… - powiedział Jacek. – Dopiero przyszedłem.
- A mama?
- W szpitalu, operują od godziny… - zachłysnął się ze zdenerwowania.
Krzystof rozważał w naprędce, dokąd jechać. Ojciec na pewno siedział sam w domu. Pozostawiony sam sobie stawał się bezradny jak dziecko, nie jadł nic, ani nie pił, zaszywał się przestraszony w najciemniejszym kącie mieszkania, najczęściej w swojej ulubionej komórce. Jak na złość Krzysztof nie mógł sobie przypomnieć, czy ma telefon do któregoś z sąsiadów.
- Nigdzie się nie ruszaj – zawołał i dodał gazu – Będę za kilka minut.
- Marylka?
Starzec otworzył oczy. Wokół panował swojski półmrok i cisza. Lampka przy łóżku paliła się jak zwykle.
Spokojnie czekał. Za chwilę żona zorientuje się, że nie śpi i przyniesie ciepłe mleko z miodem. Mleko jest bardzo pożywne, ale gorące może poparzyć. Nie można pić, dopóki nie przestygnie. Kiedy wróci z łazienki, usiądzie w fotelu, a ona owinie mu nogi kocem, kubek nie będzie już parzył w ręce. Lubił, kiedy płyn spływał powoli do brzucha i stóp. Czasem trzymał słodki napój w ustach albo maczał w filiżance zgrabiałe palce.
Obrócił głowę. "Amen", powiedział na widok oleodruku na przeciwległej ścianie. Chrystus jak zwykle skłonił promieniejącą głowę w pozdrowieniu z wszechwiedzącym uśmiechem. "Niech będzie pochwalony", odpowiedział sam sobie.
Drzwi nie otwierały się, cisza podpełzała coraz bliżej łóżka. Ogarnął go niepokój. Woda nie szumiała w kuchni, ani telewizor w pokoju. Nagle poczuł się nieswojo. Może wszyscy umarli? Może on też już nie żyje, tylko Jezus badawczo przygląda się jego uczynkom? "Czy jadłeś zupę bez wypluwania?", myślał do niego. "Czy opuszczałeś deskę sedesową i kochałeś swą kobietę ponad wszystko?"
- Marylka? – powtórzył bezgłośnie. Zaschnięte gardło prawie nie wydawało dźwięków. Wychylił się po laskę na podłodze. Zaledwie musnął trzonek opuszkami palców, odskoczyła z łomotem.
Klamka drgnęła. Do pokoju wsunęła się ciemna sylwetka. Ktoś niemal bezszelestnie podszedł do stolika i coś na nim postawił.
- Marylka? – zapytał niepewnie. Dlaczego nic nie mówi, nie podchodzi jak zwykle?
- Żony nie ma – powiedział mężczyzna. – Jest u lekarza, pamięta pan?
- Pamiętam? – powtórzył. Głos przybysza wydawał mu się znajomy. – Krzyś?
- Jest z mamą. Wrócą niedługo – Jacek starał się mówić spokojnie, żeby nie przestraszyć staruszka. - Tymczasem wstaniemy, napijemy się mleka i poczekamy na nich.
Schylił się powoli i wsunął rękę pod ramię leżącego. Pociągnął w górę. Ojciec odruchowo uniósł się do półsiadu. Wbił wzrok w kark Jacka, gdy ten zakładał mu filcowe kapcie. Ufnie wsparł się na jego barku i ruszył przed siebie suwając nogami.
- Jeszcze kawałek – mówił Jacek – zaraz będziemy przy fotelu.
Ostrożnie usadził chorego. Przyglądał mu się ukradkiem. Wcześniej nie miał okazji spotkać się z rodziną Krzysia. W pooranej wiekiem twarzy odkrywał rysy kochanka i ten widok go wzruszył. Jego rodzice byli młodsi o całą dekadę, prowadzili aktywny tryb życia, podczas gdy ci tutaj oczekiwali już od świata bardzo niewiele. Krzyś przyszedł na świat późno, jako ostatni z rodzeństwa. Boleśnie przeżywał starość, z którą oni sami, a przynajmniej matka, nie potrafili się pogodzić.
Pochylił się, by dokładniej okryć starca pledem. Zorientował się, że ten uważnie go obserwuje. Zastanawiał się nad czymś, marszcząc krzaczaste brwi. Nagle objął go i przycisnął do siebie ojcowskim gestem.
- Dziecko – powiedział cicho. – Zygmusiu mój, wiedziałem, że wrócisz!
Jacek zastygł w bezruchu, w obawie, że spłoszy wspomnienia. Odwzajemnił uścisk i ucałował starca w czoło. Żłobieniami zapadniętych policzków popłynęły łzy.