wtorek, 1 lipca 2003

Psy Pawłowa

- Jeszcze raz to samo! - Lech uniósł szklankę. Barman skinął głową przez całą długość lady. Postawił przed nim kolejną whisky i zgarnął puste naczynia.
- Nie za szybkie tempo? - zagadnął.
- Idealne - Lech wychylił od razu całą zawartość.
- Nie ograniczamy klientów dopóki trzymają pion - zaśmiał się chłopak.
- Słuszna dewiza – przytaknął obojętnie.
Rozejrzał się po ciemnym wnętrzu. Ze stołka w rogu baru roztaczał się widok na cały lokal. Nowoczesny wystrój nie trafiał w jego gust. Z głośników sączyła się pulsująca muzyka. Stoliki okupowały grupki młodzieży, obściskujący się chłopcy podpierali ściany. Lech zerkał ku wejściu, skąd napływali coraz to nowi goście. Inni wychodzili, stawiając wysoko kołnierze, a on trwał niepewny, czego oczekuje.
Adresy sprawdzał według kolejności na wydruku. Poprzedni wieczór spędził w pubie na drugim końcu ulicy. Zajął kanapę w najustronniejszym kącie. Zniechęcony rosnącym tłumem wlał w siebie kilka setek i zamówił taksówkę do domu. Nie znosił przesiadywać samotnie w knajpach, wystawiony na widok publiczny. Nigdy nie zjawiał się przed czasem na spotkaniach, a jeśli już przyszedł pierwszy, cierpliwie czekał na zewnątrz.
Barman podszedł na kolejny znak. Znał się na rzeczy: drinki nie uderzały do głowy, ale też nie pozostawiały uczucia niedosytu. Leszek próbował wszystkich po kolei, oryginalniejsze zamawiał po raz drugi.
- Niedobrze tak mieszać - zauważył chłopak mimochodem.
- Cenię różnorodność – skłamał z krzywym uśmiechem.
Barman przyglądał mu się przez moment.
- Nie przychodzi? – zapytał.
- Poniekąd – Lech nie należał do wylewnych, nawet alkohol nie rozwiązywał mu języka.
Minął ponad tydzień od chwili, gdy Pi się wyprowadził, a raczej przysłał Arno po rzeczy. Nie odmówił sobie za to przyjemności wypunktowania powodów rozstania, tych samych, co zwykle. "Bo ty zawsze…, bo ty nigdy…" Wszystkie dawały się podsumować w czterech słowach, których Pi unikał jak ognia. Już ciebie nie kocham. A może raczej: nigdy ciebie nie kochałem?
Nowe fascynacje znajdował z dokładnością do pół roku. Starannie ukrywał epizody, jednak zdarzały się romanse, w których pogrążał się bez reszty. Nie wystarczały ukradkowe rozmowy i niekończące się serie esemesów. Szybko dochodził do wniosku, że znalazł faceta, który doskonale go rozumie i tylko przypadkiem jest piękny i młody. Kilka tygodni później szaleństwo się wypalało, seks tracił na atrakcyjności, a Pi wracał do szarej rzeczywistości, z bagażem świeżych długów i pokorą, na jaką tylko potrafił się zdobyć.
- Tak to już jest - zastanowił się Lech - że facet, którego kochasz nad życie ma cię w głębokim poważaniu.
- Nic nowego - stwierdził barman tonem człowieka doświadczonego. – Dlatego lepiej się spieszyć.
Lech przyjrzał mu się zaskoczony. Nie zdawał sobie sprawy, że myśli na głos, choć z drugiej strony miał wrażenie, że faktycznie coś powiedział.
- To chyba nie na tym polega - zawahał się, niepewny o czym mowa.
- Ale działa - zaśmiał się tamten. - Lubisz seks?
- To znaczy? – Lech całkiem się zgubił.
- Seks to potęga. Urabiasz gościa, pokazujesz sztuczki, jakich w życiu nie widział i… - strzelił palcami - przepadł. Zrobi dla ciebie wszystko. Zacznie podskakiwać, zakładasz szlaban. Zawsze działa.
- Może z twoim wyglądem – Lech wbił ciężkie spojrzenie w proporcjonalną, gładko wygoloną czaszkę. Potem powiódł spojrzeniem po mężczyznach wokoło.
Barman zaśmiał się, odstawił tacę na blat i wspiął się na stołek obok.
- Bzdura – zaprzeczył i wskazał na krocze – popęd to potęga.
- Ale na dłuższą metę… – Lech walczył z narastającym bezwładem myśli. Czuł fałsz w słowach nieznajomego, ale nie potrafił go wychwycić – jeśli nic więcej was nie łączy, czysty seks…
Barman pochylił się i zniżył głos.
- Cała sztuka w dawkowaniu przyjemności – uśmiechnął się łobuzersko. – Facet jak pies, musi przywyknąć do mocnej ręki, inaczej się rozbisurmani. Na niektórych trzeba bata – mrugnął porozumiewawczo. Niemal się rozmarzył. - Najpierw romantycznie, ale zdecydowanie, potem z lekką domieszką perwersji, coraz bardziej, coraz ostrzej…
Lech przyglądał mu się z rosnącym zainteresowaniem.
- I dla rozrywki bijasz czasami? – spytał z przekąsem.
- Nie tak od razu – chłopak zmrużył kocie oczy – poczekam, aż będzie krzyczał o jeszcze…
W ostatnim przypływie świadomości Lech zastanowił się, czy mówi poważnie. Myśl o tresurze Pi wydała mu się nagle niezwykle pociągająca.
- Lech - wyciągnął rękę.
- Szymon - pewnie uścisnął podaną dłoń. – Muszę lecieć.
Lech rozejrzał się po stolikach. Para w najdalszym kącie machała przyzywająco. Jakim cudem ich zauważył, siedząc tyłem? Miał w sobie coś zwierzęcego: sposób w jaki zsunął się ze stołka, gestykulował, a nawet siedział – wszystko przywodziło na myśl oswojonego drapieżnika, nie do końca bezpiecznego w obejściu. Zanim się zorientował, wrócił niepostrzeżenie z nowym napojem.
- Na koszt firmy – oznajmił – moja specjalność.
Lech wzniósł toast w podziękowaniu. Chłopak odwzajemnił uprzejmość oszronionym kuflem piwa.
- Nie przejmuj się tak – z lubością oblizał wargi z gęstej piany - po prostu go odstrzel. Jedź do domu, zadzwoń po jakiegoś bojka, poprawi ci humor. A przynajmniej zepsuje jemu – mrugnął znacząco.
Do lokalu wpadł powiew lodowatego powietrza. Szymon spojrzał na wejście, w oczach błysnęła mu iskierka triumfu.
- No proszę - stwierdził z satysfakcją - jak w zegarku.
Wrócił za kontuar. Leszek obrócił głowę, ale dostrzegł tylko majaczącą sylwetkę. Alkohol robił swoje, a rozmowa zajęła go na tyle, że zapomniał, po co przyszedł. Z letargu wyrwał go znajomy głos.
- Leszek? Co ty tu robisz? - Jarek nie krył zaskoczenia.
- Właśnie się zbieram – odstawił szklankę.
Jarek usadowił się na miejscu Szymona.
- Mowy nie ma – zaprotestował. – Opowiadaj, co u ciebie.
Pytanie, którego Lech nad wyraz nie znosił. W ułamku sekundy skalkulował, czy Jarek może wiedzieć o ostatnich wydarzeniach. Niewiele go to zresztą obchodziło.
- Po staremu – skwitował krótko i zmienił temat: - Często tu bywasz?
- Ostatnio. Spotykam się z kimś… - Jarek wskazał za bar, a w jego głosie zabrzmiała nuta dumy. – Niezły, co?
Lech mruknął mruknął coś pod nosem.
- Dokładnie taki, jak wygląda – westchnął Jarek. – Szatan, nie facet… nie masz pojęcia ile potrafi. Czasem mi się wydaje, że wcześniej nie miewałem orgazmów. Ale to chyba niemożliwe…?
Lech podniósł się ociężale.
- Nie wiem – rzucił znużonym głosem - nie pamiętam.
Pożegnał się krótko, założył kurtkę i bez żalu wszedł w tunel gdyńskiego deptaka. Nie czuł mrozu. Na drinkach Szymon znał się doskonale.

Brak komentarzy:

Blog Okroochy stanowi część platformy QueerPop.pl (cc) 2005-2008 by pietras
Wszystkie teksty autorstwa pietras/koosie/kusy/Marcin Pietras na tej stronie objęte są licencją
Creative Commons 2.5PL (Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych)