piątek, 1 sierpnia 2003

Przebudzenia

W pierwszej chwili Troy próbował zorientować się, gdzie jest, potem – czy nie powinien być gdzie indziej. Po nowym roku zmiany następowały tak szybko, że bez przerwy musiał utwierdzać się co do dnia tygodnia, adresów, zajęć i własnych przeżyć. Przychodziły momenty zwątpienia, gdy ulegał niepokojącemu przekonaniu, że wydarzenia zbiegają się zbyt szczęśliwie, by mogły być prawdziwe.
Widok śpiącego Adama upewnił go, że przynajmniej poprzedni wieczór nie przyśnił mu się, ani nie wymyślił.
Leżał na boku, z głową zsuniętą nieco do przodu. Spod pościeli wyłaniało się kolano podkulonej nogi i ramiona. Reszta rysowała się smukłymi krzywiznami wśród bawełnianych maków na szarym tle, falujących w rytm oddechu. Położyli się późno - wyczerpani, nadzy i spoceni, wtuleni w swoje ciepło. Troy prawie nie spał, rejestrował najdrobniejsze ruchy kochanka. Ze snu wytrącało go drgnięcie stopy, opadnięcie ręki, kaszlnięcie. Przy każdej zmianie pozycji szukał dotyku gładkiej piersi, biodra, uda. Nie przywykł do bliskości mężczyzny, obcych zapachów, ciężaru kończyn, pochrapywań i delikatnych kuksańców w bok. Z nikim nie spędził dotąd całej nocy.
Adam nie nalegał na intymne spotkania, co Troy uznał za dobry znak. Dotychczasowe znajomości zaczynały się zwykle od łóżka, i nierzadko tam właśnie kończyły. Dwa – trzy tygodnie, godziny pełne zachłanności – w akademikach, w sypialniach rodziców, na imprezie u kumpla. A między nimi wyczekiwanie na telefon, ukradkowe widzenia, pieszczoty w ostatnim rzędzie kina. Szybko okazywało się, jak niewiele go łączy z tymi chłopakami, zalęknionymi jak on, ukrywającymi się przed całym światem. Młodziutkie uczucie ginęło pod ciężarem oczekiwań, pretensji, zazdrości i wyrzutów.
Tym razem wszystko wyglądało inaczej. Adam prowadził prawdziwie dorosłe, samodzielne życie. Zaimponował Troyowi spokojem, oczywistością, z jaką przechodził do porządku dziennego nad sprawami, które on uznawał za życiowe tragedie. Nie spieszył się donikąd ani nie ponaglał. W każdej chwili służył swoim czasem, radą, pomocą, nie wymagając niczego w zamian. Nie zrażał się odmową, wręcz przeciwnie – z tygodnia na tydzień stawał się coraz czulszy i opiekuńczy.
Po raz pierwszy w życiu Troy poczuł się swobodnie, nie uwikłany w zależności. Świeżo uwolniony od domowego koszmaru, w pełni świadomie obserwował rozwój znajomości. Z nieznanym sobie rodzajem opanowania przeżywał kolejne fazy zauroczenia inteligentnym i kulturalnym facetem, którego stać było na cierpliwość. Stać go było na wiele. Także na własne mieszkanie.


Na dworze pojaśniało, pierwsze promienie słońca przebiły się przez żaluzje. Wpatrywał się w starannie podgolony kark i kształtną czaszkę, studiował twarz. Nie chciał uronić najmniejszego szczegółu.
Kruczoczarna fryzura rozsypała się w bezładny wzór na poduszce. Spod splątanej grzywki wyłaniały się szerokie proste brwi, niemal zrośnięte, a dalej długie rzęsy, za które Troy gotów był skoczyć w ogień. Nozdrza poruszały się nieznacznie – gdy podstawił dłoń, palce otulił wilgotny, ciepły powiew. Ledwie się powstrzymał przed muśnięciem ust: lekko rozchylone wargi prowokowały do sprawdzenia, czy język zachował miękkość i ciepło, które z takim zapamiętaniem chłonął wczoraj każdym skrawkiem skóry.
Przylgnął plecami do rozgrzanego ciała. Pośladkami badał miękkość podbrzusza, porośniętego gęstym i mocnym, a jednocześnie jedwabistym włosem. Serce łomotało, poczuł dreszcz i przyjemny ucisk w dołku, jakby Adam wciąż jeszcze się od niego nie oderwał, jakby nadal w nim pulsował, napierał brutalnie, by zaraz potem niemal zastygnąć w niedostrzegalnych poruszeniach. Zarost na udach drapał podniecająco, dłonie sczepiały się w kurczowym uścisku, mięśnie i płuca pracowały w zgodnym rytmie.
Przysunął się bliżej, by znów poczuć łaskotanie oddechu na szyi. Trącił Adama na tyle mocno, że się obudził.
- Nie śpisz? – zamruczał i zamknął Troya w półsennym uścisku. – Która godzina?
- Nieważne, jest sobota – odparł z uśmiechem.
- To dobrze.
- Śpij – sięgnął za siebie i pogładził go po policzku – tak pięknie śpisz.
Adam mamrotał coś pod nosem i zapadł z powrotem w drzemkę.
"Cały jesteś piękny", pomyślał Troy. Obrócił głowę na ile to tylko było możliwe. Zetknęli się policzkami. "Moja walentynka", wyszeptał bezgłośnie Troy i nareszcie zasnął.

--------------------------------------------------


Jarek z trudem otworzył oczy. Porażony dziennym światłem odruchowo zamknął je z powrotem. Ze zdumieniem odkrył, że leży w przedziwnej pozycji. Nigdy nie spał na brzuchu z ramionami po bokach - obawiał się zaduszenia poduszką.
Spróbował poruszyć zdrętwiałą nogą, potem ręką, którą coś przygniatało. Obrócił się na bok, wciąż niezdolny do bardziej zdecydowanych ruchów, które wyraźnie coś krępowało. Plecy ćmiły promienistym bólem wzdłuż kręgosłupa. Zgiął kolana i z przerażeniem stwierdził, że nie czuje stóp. Spojrzał w dół, ale niewiele dostrzegł. W panice usiłował zrzucić z siebie nieznośnie drapiący koc. Ogarnęła go fala gorąca, wnętrzności niemal paliły, głowa kołatała dotkliwym kacem.
Powiódł wzrokiem po pustym, obskurnym pokoju. Skąd się wziął nagi na szerokim, nie zaścielonym materacu? Jak tu trafił? Dlaczego nic nie pamięta? I kim do cholery jest facet obok? Obce miejsce, całkiem obca twarz…
Szarpnął całym ciałem i zarzucił rękoma. Ucisk na nadgarstkach nasilił się aż do otarcia naskórka. Jarek syknął i opadł z powrotem na posłanie. Przez chwilę oddychał głęboko. Pieczenie między pośladkami narastało.
Zamknął oczy, pod powiekami zamigotały urywane obrazy. Knajpa, alkohol, pastylki. Feeria falujących świateł, taksówka, nie kończące się schody. Ręce zrywające z niego ubranie, łapczywe usta, natarczywe dotknięcia. Sznury na dłoniach, szyi, łydkach, ściągnięte jednym wprawnym ruchem. Ostra woń z jakiegoś pojemniczka, od której wszystko wzbiera żołądku.
Nagle unosi się w powietrzu, kołysany na przemian z dwóch stron, na cztery ręce. Biorą go jeden przez drugiego, odrapane ściany i goła żarówka wirują w nieskończoność. Lewituje, zawieszony siłą palców, zaciśniętych na biodrach. Zewsząd dobiegają podniecone głosy, ciała uderzają o siebie z mokrym klaśnięciem.
Wzdrygnął się na dźwięk kroków. Odwrócił głowę i zerknął do tyłu. Kątem oka dostrzegł rosłą sylwetkę, przysiadającą na brzegu legowiska. Sprężyny ugięły się z cichym jękiem.
- I jak, piesku? – zapytał Szymon. Zaśmiał się i przystąpił do rozplątywania węzłów. Pochylił się i polizał go po karku. – Byłeś niesamowity, musimy to kiedyś powtórzyć.

Brak komentarzy:

Blog Okroochy stanowi część platformy QueerPop.pl (cc) 2005-2008 by pietras
Wszystkie teksty autorstwa pietras/koosie/kusy/Marcin Pietras na tej stronie objęte są licencją
Creative Commons 2.5PL (Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych)