- Twoja herbata - Jacek podszedł z tacą do stolika. Wprawnym ruchem ustawił na blacie filiżanki i talerzyki z drobnymi ciasteczkami.
- Nie, dzięki - Jarek przysunął bliżej spodek i zaniepokojony przyjrzał się słodyczom. - Sporo tego…
Jacek ostrożnie odwiesił torbę na oparciu i usadowił się wygodnie na krześle. Nie lubił przesiadywać w tak ruchliwych miejscach, ale do kawiarenki w samym sercu starówki zachodził przy każdej okazji.
- Nie doceniasz moich możliwości - oznajmił losując pierwsze ciastko. - Poza tym najwyżej zabierzesz do domu, chłopcy się ucieszą.
Z lubością zatopił zęby w drożdżowej babeczce i zamruczał z zadowolenia.
- Powinni dostać za to medal - orzekł.
Jarek ugryzł pierwszy kęs. Szczęka wciąż mrowiła, ale niemal niezauważalnie w porównaniu z bólem pierwszych godzin.
- Faktycznie, dobra - stwierdził z uznaniem.
- Spróbuj rogala - poradził Jacek - klasa sama w sobie.
Jedli w milczeniu. Jacek lustrował szare cienie na policzku Jarka. Siniec cofał się powoli. Wciąż był dobrze widoczny, zmieniały się tylko odcienie.
- Wyglądasz lepiej. Co powiedział Rafał? - zagadnął.
- Wszystko się ładnie wciągnęło - Jarek wskazał na bok i plecy. - Najważniejsze, że nie doszło do złamań i że nic nie pękło. Miałem naprawdę sporo szczęścia.
Lepiej nie mógł tego ująć. W pamięci powracały coraz to nowe szczegóły feralnych wydarzeń: gwałtowna awantura o jakiś towar, smak krwi w ustach, nagła pustka w wyludnionym mieszkaniu. Muzyka grała jeszcze jakiś czas, potem zapadł w sen. Kiedy stwierdził, że jest uwięziony, niepewny miejsca, czasu i siebie samego, ostatkiem sił wydostał się po gzymsie i po rynnie zsunął się piętro niżej. Dalej nie zdołał - stracił czucie w rękach i runął na ziemię. Zaprzyjaźniony lekarz nie potrafił wyjaśnić, jakim cudem nie doznał poważniejszych obrażeń.
Jacek pokręcił głową. Spodziewał się, że to niewiele pomoże, ale drążył dalej.
- Naprawdę nie zamierzasz nic z tym robić? - zapytał.
- To znaczy? - Jarek uniósł brew.
- Wiesz o co mi chodzi.
- Nie będę się bawił w policjanta, jeśli to masz na myśli - Jarek wzruszył ramionami. - Gość jest u mnie spalony i tyle.
- Spalony? - Jacek prawie krzyczał, kilka osób przy sąsiednich stolikach odwróciło głowy. - Ten facet mógł cię zabić! Na to jest zdaje się konkretny paragraf!
- Był naćpany, nikt mu nic nie zrobi - Jarek rozłożył ręce. - Poza tym nie on, to kto inny. Wystarczy, że przyjdzie ojczenasz, i go wyręczy.
- Znów szaleje? - Jacek podniósł wzrok.
- Dobijał się przedwczoraj, pewnie wyczuł, że Darka nie ma - Jarek uśmiechnął się pod nosem. - Albo nas obserwował. Myśleliśmy, że odpuścił, ale znów nie ma forsy i przypomniał sobie o dzieciaku…
- Jeszcze tego brakowało - westchnął Jacek - Troy wie?
- A jak! Wymienili parę ciepłych słów przez drzwi. Podjechał radiowóz i tym razem odpuścił, ale boję się, że kiedyś skręci jakąś porządną awanturę.
- A Szymon myślisz co? - Jacek twardo trzymał się tematu. Nonszalancja, z jaką Jarek bagatelizował zajście zdumiewała go coraz bardziej. - Wciąż dostajesz esemesy?
- Masowo - Jarek uśmiechnął się szyderczo. - Generalnie kocha mnie do szaleństwa i wszystko mi wybacza, ale jak odłożę czasem słuchawkę, wyzywa od szmat i najgorszego gówna. I zrobi ze mną co zechce. Zniszczy na przykład.
Urwał. Obydwaj wiedzieli doskonale, że Szymon mógł mu poważnie zaszkodzić.
- Przecież to jakiś schizol - powiedział Jacek z niedowierzaniem.
- Może przyjmę go na terapię - zachichotał Jarek.
- Świetnie! - przytaknął z przekąsem Jacek. - Będziecie się trzymać za ręce i wsłuchiwać wzajemnie w swoje jing i jang.
Jarek przyjrzał mu się uważnie.
- Nie patrz tak - Jacek zezłościł się na dobre. - Ty sobie robisz jaja, a to poważna sprawa. Nafaszerował cię jakimiś prochami, byłeś całkiem odwodniony i posiniaczony. Czego jeszcze chcesz?
- A co mam zrobić? - zirytował się Jacek. - Poskarżyć się glinom?
- Groźby są karalne - stwierdził zimno Jacek.
- Myślisz, że mało mają bokserów, którzy naparzają żony wieczorami? Że przejmą się jakimiś ciotami, które za mocno przyłożyły sobie torebką, aż im się puder wysypał…?
Jacek nerwowo obracał w palcach srebrzystą łyżeczkę.
- To nie był pierwszy raz, prawda? - zapytał cicho.
Jarek zacisnął usta na wspomnienie niespodziewanych ataków wściekłości, razów dosięgających go z bolesną precyzją. Kiedy po raz pierwszy uświadomił sobie, że sprawiają mu przyjemność, przestraszył się, ale tylko na chwilę. W skupieniu badacza czekał na kolejne uderzenia, przeżywając je coraz bardziej świadomie, z większą intensywnością. Odkrycie nowej sfery doznań ekscytowało go niemal naukowo.
Poczucie samozadowolenia prysnęło nagle jak bańka mydlana. Szymon jakby patrzył przez niego na wylot: doskonale wiedział, kiedy i za jakie sznurki pociągnąć by zadać ból nie raniąc. Z precyzją doświadczonego tresera dozował przeżycia, których istnienie Jarek dotąd zaledwie przeczuwał. Nie zdawał sobie sprawy z ogromu własnych potrzeb i fantazji, które tamten z łatwością demaskował. Czy naprawdę aż tak brakowało mu odmiany i mocnych wrażeń?
W zasadzie sam powinien zgłosić się do któregoś z kolegów po fachu.
- Myślisz, że nie mam ochoty mu przypierdolić? - odezwał się niechętnie. - Zabiłbym skurwiela, gdybym mógł, ale ten facet ma tyle znajomych wśród twardogłowych, że gdybym intensywniej o tym pomyślał, poprzedniego poranka wyłowiliby mnie sztywnego z mętnych wód Motławy. Nikt go nie ruszy.
Wolał nawet nie zastanawiać się nad interesami, jakie Szymon przeprowadzał z napakowanymi bysiami z najlepszej siłowni w mieście. Regularnie pojawiali się w barze. Znikali na chwilę w kantorku na tyłach lokalu. Płoszyli małolatów, obściskujących się zbyt ostentacyjnie po kątach. Potem naśmiewali się z nich do rozpuku przy piwie. Czasem zaczepiali klientów albo ruszali ociężale na parkiet, ocierając się prowokująco o innych tancerzy. Bywało, że przyprowadzali panienki, żeby pokazać im to wszystko i ostatecznie utwierdzić się w swojej męskości.
- Zachowałem się jak szczeniak - przyznał cicho. - Poczułem się za pewnie, myślałem, że wszystko mam pod kontrolą. Teraz nic już nie wiem.
Jacek intensywnie nad czymś rozmyślał. Ostatnie wydarzenia całkiem wytrąciły go z równowagi.
- Rafał pobrał ci krew? - bardziej stwierdził niż zapytał.
- Mówił coś? - odpowiedział pytaniem.
Jacek pokręcił głową.
- Powinieneś.
Mimo gwaru w kawiarni krótki sygnał komórki słychać było doskonale. Jacek wydobył telefon z torby.
- Muszę się zbierać - oznajmił zerknąwszy na ekranik. - Robik jest już w domu, mam odebrać od niego jakąś książkę dla Krzysia…
- No to chodźmy - Jarek spojrzał na zegarek. Czuł się zmęczony, wyprawa do szpitala okazała się bardziej wyczerpująca, niż się spodziewał. Najlepiej jeśli położy się z powrotem do łóżka.
- Dzięki, że poszedłeś ze mną.
- Nie ma sprawy - Jacek uśmiechnął się blado. - Ktoś musi teraz o ciebie zadbać, mam w tym wprawę.
Delikatny powiew wiosennego powietrza na zewnątrz podziałał na obu ożywczo. Skrzyżowali spojrzenia i puścili do siebie oko. Ruszyli powoli ku wylotowi ulicy.
- Mogę o coś zapytać? - zapytał Jacek.
- Wal śmiało.
- Czy zastanawiałeś się kiedyś, nie wiem: potem, ostatnio… Może… - jeszcze chwilę zbierał się w sobie, zanim wreszcie powiedział: - Nie chciałbyś wrócić?
Jarek zwolnił wpół kroku i zastanawiał się chwilę nad odpowiedzią.
- Myślałem o tym kilka razy - przyznał.
- To doskonały moment. Po tym wszystkim… - Jacek nagle się ożywił ale urwał wpół słowa na widok zasępionej twarzy przyjaciela. - Byliście naprawdę dobraną parą - dodał jeszcze i zamilkł.
- Właśnie dlatego nie - Jarek wbił wzrok w podłużne płyty chodnika. - Nie mogę mu teraz tego zrobić.