środa, 5 listopada 2003

Terapia szokowa

Jarek syknął i zbliżył twarz do lustra. Niewiele widział spod nabrzmiałych powiek, coś jakby zaczerwienie. Ostrożnie dotknął policzka, skórę przeszyło nieznośne kłucie. Rozpalona czaszka pulsowała przyspieszonym rytmem, uszy zatykał nieznośny szum. Po omacku odkręcił kran, nabrał w dłonie zimnej wody i zanurzył w nich twarz. Wzdrygnął się odruchowo, ale w zetknięciu z powietrzem pieczenie stało się jeszcze nieznośniejsze.
Spryskał policzki, potem przemył oczy. Mgła przerzedziła się nieco, dostrzegł zarysy przedmiotów. Nagle poczuł się słabo. Przysiadł na brzegu wanny i wziął głęboki oddech. Kołysanie w głowie powoli ustawało.
Kiedy wreszcie spojrzał w lustro, ledwo powstrzymał odruch starcia brudu z twarzy. Siniec po prawej stronie przybrał wszelkie możliwe odcienie - od zieleni, przez szarości, aż po krwistą purpurę. Obrzmiałą powierzchnię przecinały precyzyjnie poprowadzone kreseczki strupów. Zastanowił się mimowolnie, ile czasu minie, zanim znikną.
Niewiele pamiętał. Ostatnie wieczory, ludzie przewijający się przez to mieszkanie, ilość wypitego alkoholu i prochów, świdrujące głosy, mechaniczna muzyka, migające światła - wszystko zlało się w ogłuszający strumień doznań, przerywany momentami wyciszenia, kiedy wszyscy znikali nagle, rozchodzili się, zasypiali.
Rano zwlekał się z łóżka, materaca lub fotela, ogarniał się nieco, faszerował środkami znieczulającymi i ruszał do pracy. Dopiero tam odpoczywał. Między kolejnymi wizytami popadał w letarg, przyjemny ale jednocześnie męczący, kiedy śniło mu się coś i się nie śniło, tak jakby Szymon nawet tutaj dopadał go swoją obecnością.
Ignorowanie przenikliwego terkotu telefonu było ponad jego siły. Zimna słuchawka przyjemnie chłodziła ucho.
- Tak słucham? - odezwał się niemal bezgłośnie.
- Pan Jarosław? - natychmiast rozpoznał zwierzchnika. Odchrząknął.
- Tak, panie dyrektorze?
- Coś się stało? - zapytał mężczyzna. - Grupa czeka od ponad pół godziny, zaczęliśmy się niepokoić...
- Grupa? - powtórzył mechanicznie.
- Dzisiaj poniedziałek - mężczyzna przybrał bardziej służbowy ton po czym zamilkł zdezorientowany.
Jarek zastanowił się, czy aby i ta rozmowa mu się nie śni. Jak wczoraj, kiedy nawiązał łączność satelitarną przy pomocy parasola. Niestety, obcy zerwali kontakt po kilku pierwszych zdaniach, całkiem jak ten tutaj.
- Panie Jarku, naprawdę nic się nie stało? - zapytał dyrektor niepewnie. - Brzmi pan jakoś nieswojo.
- Cały jestem nieswój - skonstatował smutno i dokładnie w tym momencie zdał sobie sprawę z sytuacji. Po ciele rozlała się fala gorąca, w głowie kołatały strzępy myśli. Odruchowo sięgnął ku twarzy. - Naprawdę bardzo przepraszam, zupełnie nie wiem, co się dzieje...
- Jest pan chory?
- Raczej tak - zaczął z ociąganiem - obawiam się, że to coś poważniejszego... nie byłem jeszcze u lekarza.
- Mógł pan przecież zadzwonić.
- Stokrotnie przepraszam. Jestem wykończony, dopiero pan mnie obudził... Naprawdę bardzo mi przykro...
- Ależ kolego, nic się nie stało. Magister Łączkowski poprowadzi sesję, na szczęście przyszedł wcześniej. Chciałem tylko wyjaśnić przyczyny pańskiej absencji.
Jarek gorączkowo porządkował informacje. O dwunastej terapia, kilku stałych pacjentów. Po południu spotkanie z profesorem Stefankiewiczem, to większy problem, zabiegał o rozmowę od dłuższego czasu. Co planował na jutro?
- Najważniejsze, żeby doszedł pan do siebie - ciągnął dyrektor - Proszę iść do lekarza i dać nam znać o swoim... stanie.
- Dziękuję za troskę. Zadzwonię, oczywiście.
Odłożył słuchawkę i zawrócił do łazienki. Nagle zebrało mu się na wymioty.
Puste mieszkanie przedstawiało obraz nędzy i rozpaczy. Podłogę i meble pokrywały na opróżnione butelki, kartony po sokach i pizzy, opakowania po chipsach, brudne talerze, zmięte papierowe ręczniki, kubki, szklanki i resztki jedzenia.
Usiłował odtworzyć przebieg poprzedniego wieczora. Zdawało się, że ostatnie dni spędził na dywanie w pokoju, gdzie ocknął się dziś rano. Niczym z zaświatów do świadomości przenikały nieledwie pojedyncze obrazy: wykrzywiona wściekłością twarz, ręka uniesiona do ciosu, zamazane kontury przedmiotów, smród chodnika na twarzy, nagły ciężar ciosów na plecach i upiorny chichot gdzieś w tle.
"Zostaniesz tak długo, jak zechcę", usłyszał nagle wyra?nie. "Posiedzisz trochę sam, to zmądrzejesz."
Tknięty przeczuciem rzucił się do kurtki i torby. Przeszukał półeczki w przedpokoju i kuchni, wszystkie miejsca, gdzie zostawiał klucze. Nigdzie ani śladu. Wybrał kontrolnie numer komórki. Tak jak się spodziewał: Szymon pozostawał poza zasięgiem.
Przez chwilę stał niezdecydowany przed drzwiami wyjściowymi. Bez przekonania chwycił za klamkę w przeczuciu, że tędy się nie wydostanie. Ze śladów wnioskował, że sprawdzał to już wielokrotnie. W ułamku sekundy oprzytomniał na dobre.
"Kurwa mać", pomyślał spłoszony. "W co ja się wpakowałem."

--------------------------------------------

- No już, nie płacz - Darek podsunął świeże opakowanie chusteczek. Troy podniósł na niego nic niewidzące spojrzenie.
- Przepraszam, zawracam ci głowę... - wymamrotał pociągając nosem. - To nie twoje sprawy...
Darek wzruszył ramionami.
- Daj spokój - powiedział. - Facet potraktował cię jak worek kartofli...
Zreflektował się widząc, że do oczu Tadzia napływa nowa fala łez. W poczuciu bezsilności podszedł do niego i otoczył ramionami.
- Ciiiicho... - wyszeptał - tylko spokojnie.
Tłumione łkanie wybuchnęło ze zdwojoną siłą. Tadzio objął go i wtulił się desperacko w miękką koszulę. Ciepło rozpalonej twarzy przenikało przez podwójny materiał, Darek przyłożył dłoń do gorącego czoła.
- Niczego nie obiecywał, rozumiesz? - powiedział Troy, bardziej do siebie, niż do niego. - Coś sobie uroiłem. Było fajnie i się skończyło, po co robić z tego wielkie halo.
Darek przykucnął, wsparł łokcie na kolanach Troya i spojrzał w górę, w mokre oczy. Policzkami płynęły w dół ciężkie krople, następne kołysały się już na rzęsach.
- Wszystko będzie dobrze - otarł wilgoć z bladego policzka - zobaczysz. Szkoda na niego czasu.
Troy zaczerpnął głęboko powietrze i uniósł wzrok gdzieś ponad jego głowę.
- Zawsze to samo - powiedział głucho. - Kilka tygodni i po wszystkim. Co jest ze mną nie tak?
- Hej, przestań! - Darek chwycił go pod brodę. - To on cię wystawił. Grał na dwa fronty, pamiętasz?
Czuł się bezradny wobec ogromu rozpaczy małolata, który widział świetlaną przyszłość u boku faceta na poziomie, a okazał się zapchajdziurą, sposobem na zagospodarowanie wolnego czasu, kiedy inny wyjeżdżał na dłużej.
Pomysł konfrontacji nie był najlepszy, ale Darek nie odwodził Troya od spotkania, sądząc, że tylko wstrząs uzdrowi sytuację. Teraz, na widok zgarbionej, chłopięcej sylwetki, głowy spuszczonej między zapadnięte ramiona, pożałował.
Nie umiał znale?ć odpowiednich słów: cokolwiek powiedział, wywoływał wybuchy płaczu. Westchnął głęboko i zebrał się w sobie. -Słuchaj... jesteś naprawdę... ja...
W przedpokoju rozległ się ostry d?więk. Ktoś dusił niecierpliwie przycisk dzwonka i jednocześnie manipulował przy zamku. Darek podniósł się i z pytającym wyrazem twarzy wyjrzał do przedpokoju.
- Nareszcie, martwiliśmy się o ciebie - zawołał w głąb korytarza - Matko boska! Jarek, co się stało!?!
- Ten skurwiel zamknął mnie na dwa dni w mieszkaniu - Jarek próbował wyplątać się z rozdartej kurtki. - Zostawił nieprzytomnego i po prostu wyjechał...
Troy znalazł się przy nich w mgnieniu oka. Bez słowa go rozebrał i usadził na stołku. Przyjrzał się stłuczeniom i ruszył do łazienki po apteczkę.
- Ale jak...? - Darek walczył ze sznurówkami, niepewny o co właściwie pyta.
- Przez balkon - zaśmiał się Jarek na wspomnienie wspinaczki z trzeciego piętra. Zorientował się, jakie zrobił wrażenie i dodał: - Spokojnie, nic mi nie jest, tylko tak wygląda...

Brak komentarzy:

Blog Okroochy stanowi część platformy QueerPop.pl (cc) 2005-2008 by pietras
Wszystkie teksty autorstwa pietras/koosie/kusy/Marcin Pietras na tej stronie objęte są licencją
Creative Commons 2.5PL (Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych)