Pogoda stawała się coraz przyjemniejsza. Do kalendarzowej wiosny pozostało kilka dni, ale do niedawna nic jej nie zapowiadało. Śnieg, wilgoć i mroźny wiatr dawały się mocno we znaki, stąd każdy zwiastun ocieplenia działał niezwykle ożywczo na skołatane zimowymi pluchami organizmy. Przechodnie zbyt chętnie pozbywali się szalików i okryć, gotowi ryzykować przeziębieniem dla chwili swobody.
Robert spojrzał w rozgwieżdżone niebo. Zwiastowało kolejną zimną noc, ale póki co panował raczej przyjemny chłód. W powietrzu wisiały zapomniane zapachy. Księżyc przyświecał zza latarni. Skinął parkingowemu i niespiesznym krokiem ruszył w stronę centrum handlowego. Godzina nie była późna, poczuł potrzebę przechadzki.
Długo odkładana wizyta matki i siostry przebiegła w wyjątkowo miłej atmosferze. Przywiozły nowe kwiaty doniczkowe i zasłonki do dużego pokoju. Do tego zapasy żywności na kilka miesięcy, zupełnie jakby głodował.
Przez trzy dni niemal nie spuszczały go z oczu. Po załatwieniu wszystkich urzędowych spraw kazały zaprowadzić się do kina i do galerii. W mieszkanku zapanował prawdziwie rodzinny rozgardiasz: wspólne pranie i gotowanie, nie uchronił się nawet przed przeglądem zawartości szaf. Wiosenne porządki, kiedy życie zaczyna się od początku.
Nie potrafił się oprzeć przykremu wrażeniu, że przyczyną życzliwego zainteresowania było rozstanie z Jarkiem i chęć upewnienia się, że znów mieszka sam Nie miał siły dopytywać, ani tym bardziej uświadamiać je o swoim stanie emocjonalnym.
W sobotnią noc zadzwonił Marek. Zapowiedział przyjazd w ciągu miesiąca i poprosił o spotkanie. Robert udał obojętność, ale w środku wszystko aż kipiało od emocji. Codziennie łapał się na podświadomym oczekiwaniu. Aga śmiała się, że jest niepoprawnym romantykiem, napominała i przypominała, ale zauroczenie narastało szybciej, niż był skłonny przyznać.
Jeszcze tego brakowało, żebyś się zakochał jak jakiś małolat", śmiała się bez złości, w gruncie rzeczy zadowolona, że Robert wraca do życia. Wikłanie się w uczucia na odległość nie należało do rozsądnych, ale przynajmniej pozwalało zacząć od początku.
Nawet nie spostrzegł, kiedy dotarł na dworzec. W drodze do domu często nadkładał nieco drogi, by przejść właśnie tamtędy. Energicznym krokiem przemierzał długie skrzydło budynku, zaglądał do barów i sklepików w pasażu handlowym, lustrował twarze podróżnych i rezydentów, choć myśl, że tym razem coś się ziści, raczej go przerażała.
Wiedział, że niespełna sto metrów dalej znalazłby spełnienie. Znał także inne miejsca, zresztą - gdyby tylko pokazywał się częściej wśród ludzi... Kiedy się nad tym zastanawiał, przechodził go dreszcz a w dołku ściskało przeczucie nieznanych doznań. Nigdy jednak na nic się nie zdobył.
Zanim się zorientował stał przy kasie w McDonaldzie. Nie lubił tu jeść, ale kawę mieli wyśmienitą: wystarczająco czarną i aromatyczną. Przystanął przy blacie i rozerwał saszetkę z cukrem.
- Robert? - usłyszał z boku młody głos. - Co tu robisz?
Ktoś trącił go nazbyt przyjacielsko w ramię. W pierwszym odruchu odsunął się i wtedy sobie przypomniał. W popłochu szukał w pamięci imienia chłopaka.
- Miki, nie poznajesz? - wyręczył go Mikołaj.
- Oczywiście, że pamiętam - uśmiechnął się pod nosem. - Postój krótki, trzy minutki.
Miki roześmiał się perliście. Nie był całkiem trzeźwy, śmiech zakołysał nim na boki.
- Co u ciebie? - Robert umoczył wargi w gorącym napoju.
- Nic szczególnego. Wpadłem na kilka godzin i tak sobie siedzę.
Wyglądał raczej, jakby krążył, wciąż rozglądał się badawczo.
- A poza tym? - zapytał zdawkowo Robert. - Gdzie teraz mieszkasz?
Miki spojrzał niemal z wyrzutem.
- U rodziców - przyznał z ociąganiem - niezbyt mi się ostatnio plecie. Recesja, wszyscy ścibolą... - westchnął zabawnie.
Robert przyjrzał mu się badawczo. Nagle przypomniał sobie Pi sprzed kilku laty, kiedy zobaczył go po raz pierwszy. Pojawił się na spotkaniu Lambdy: rozedrgany, żądny wrażeń, niecierpliwy. Rozczarowany brakiem dostatecznego zainteresowania - tu najwyraźniej nie mógł stać się gwiazdą w ciągu jednego wieczora. Był nowy w mieście, zachłystywał się wolnością, wkrótce zaraził wszystkich swoim entuzjazmem. Tego pierwszego wieczora jednak nie zrobił na nich najlepszego wrażenia.
Robert uśmiechnął się na myśl o ekscesach minionych lat. Czasach, kiedy najważniejsze były czwartkowe spotkania przy dobrym piwie lub winie, szalone biwaki, wypady do knajp. Czy rzeczywiście wszyscy tak bardzo się zmienili? Ostatnio zdawało się, jakby nawet Pi skapitulował pod naporem codzienności.
Robert podniósł wzrok na Mikołaja i chwycił go za rękę.
- Masz jakieś plany na wieczór? - zapytał Odpowiedź była łatwa do przewidzenia.
Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo tęsknił za seksem, a może raczej za bliskością drugiego ciała. Od ostatniego spotkania z Mikim zdany był wyłącznie na siebie. Nie przeszkadzało mu to zbytnio, wręcz pochlebiało, że kontroluje swoje popędy. Tymczasem ten chłopak miał w sobie coś, co kazało przytulić go natychmiast po wejściu do mieszkania, wczepić się we włosy, wcałować w mięsiste usta.
Miki poczynił przez ostatnie tygodnie spore postępy. Precyzyjnie dawkował pieszczoty, nie ponaglając, ale też nie pozwalając na chwile wytchnienia. Po raz pierwszy od dawna Robert znów krzyczał. Szczelnie wtulił twarz w szyję kochanka, żeby powstrzymać łzy.
Telefon wyrwał obu z płytkiej drzemki pośród rozrzuconej odzieży na sofie. Robert zerknął na zegarek, dochodziła jedenasta.
- Halo? - zapytał ktoś po drugiej stronie.
- Tak, słucham? - Robert zawiesił głos.
- Robert?
- Tata? - upewnił się, czy nie ulega złudzeniu. Fala gorąca uderzyła nagle do głowy.
- Czy matka jest u ciebie? - ojciec nie miał zamiaru wdawać się w szczegóły. - Chce z nią rozmawiać!
- Skądże, dawno pojechały... - powiedział - odprowadziłem je do samochodu...
- O której? - zapytał tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Parę minut po siódmej. Coś się stało?
- Nic, co mogłoby cię obchodzić - usłyszał jeszcze, zanim ojciec rzucił słuchawką.
Przez dłuższą chwilę próbował ochłonąć. Nie tak wyobrażał sobie rozmowę po latach. Potem uświadomił sobie, co usłyszał: matka i siostra nie dotarły do domu. Natychmiast wystukał numer komórki. Nie odpowiadała. Wykręcił numer do domu, potem jeszcze raz. W zdenerwowaniu wciąż mylił przyciski. Zajęte.
Zawiesił bezradny wzrok na Mikołaju, w pośpiechu zbierającym ciuchy z podłogi. Zanim cokolwiek pomyślał, telefon zabrzęczał. Nawet nie spojrzał na ekran.
- Iza?
- Robert? - odezwał się Leszek roztrzęsionym głosem. - Dzwonię i dzwonię, jak dobrze, że jesteś...
- Uspokój się - Robert pomyślał, że dosyć ma atrakcji, jak na jeden wieczór. - Co się stało?
- Przyjedź koniecznie, był wypadek... karambol pod Wejherowem... - urywane słowa ginęły wśród narastającego szumu w tle.
- Jaki wypadek? - zawołał zdezorientowany. - Gdzie jesteś?
- Szpital miejski w Gdyni - zaszlochał Leszek. - Proszę, przyjedź, nie mam już siły...
- Zaraz tam będę - powiedział tylko i się rozłączył.
Znów zadzwonił do siostry. Zniecierpliwiony przełączył telefon na zestaw głośnomówiący. W pokoju rozległo się nieznośne buczenie. Robert rzucił się do biurka i rozrzucił długopisy.
- Tu masz numery - wręczył Mikołajowi notatki. - Będziesz dzwonił pod ten pierwszy, aż ktoś się zgłosi. Powiesz, że czekam na telefon, drugi numer jest mój. Zadzwonisz do mnie, jak tylko się czegoś dowiesz...
Miki kiwał odruchowo głową.
- Dam znać za kwadrans. Zamów mi taksówkę - chwycił kurtkę. W ostatnim momencie zawrócił po buty.
Chłód na dworze narastał. Zorientował się, że jest za lekko ubrany, ale nie chciał wchodzić z powrotem na górę. Sięgnął po komórkę. Spojrzał wyczekująco w okna, potem wbił wzrok w księżyc, jakby on mógł mu coś powiedzieć.
Zza rogu wyłonił się samochód.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz