Lech bezszelestnie wsunął się do gabinetu. Rejdziński siedział u szczytu stołu konferencyjnego. Rozmawiał przez komórkę, wpatrzony w ekran laptopa. W fotelu po prawej szef marketingu przeglądał raporty, te same, które Leszek ściskał pod pachą.
Usiadł naprzeciw, rozłożył papiery i nalał sobie wody z dzbanka. Kawy ani herbaty u Rejdzińskiego nie było się co spodziewać. Wyjrzał przez okno. Lubił ten widok: panorama Starówki jak na dłoni. Skażona kilkoma nowoczesnymi klockami, ale przez ostatnie lata nabierająca systematycznie nowego blasku.
Zerknął na mężczyznę po drugiej stronie blatu. Jarecki pracował w firmie od niespełna pół roku, podkupiony za niebotyczne kwoty od konkurencji. Jako tajna broń miał zwrócić się w przeciągu kilku miesięcy. Należał do młodych-gniewnych, zbyt agresywnych, by Leszek zdołał go polubić. Sam musiał na swoją pozycję w firmie ciężko pracować.
- Panowie, nie bez powodu poprosiłem was trochę wcześniej – zaczął prezes. Cedził słowa z pewnością człowieka, który nie może się mylić. Znacząco puknął w ekran, chociaż nie widzieli jego zawartości. – Nie muszę mówić dlaczego.
- Spadek sprzedaży – Leszek rzucił się głową naprzód, Jarecki nie zdążył nawet otworzyć ust. Wzrok prezesa automatycznie padł na niego.
- Wła-śnie – wycedził. – Dodałbym jeszcze, że niepokojący. Tracimy rynek na rzecz konkurencji…
- Kampania wystartowała w odpowiednim momencie – Jarecki zdołał zebrać myśli. – W okresie świątecznym odnotowaliśmy wzrost rzędu…
- Osiemnaście procent niższy, niż ubiegłego roku – wpadł mu w słowo Rejdziński. Z zaciętą satysfakcją przygwoździł palcem wskazującym raporty do stołu.
Leszek znów popatrzył w okno. Znał szefa wystarczająco długo, by przewidzieć, co teraz powie.
- Nie chcę słyszeć słowa o recesji – ciągnął właśnie z namaszczeniem. – Nie zamierzam dzielić włosa na czworo. Oczekuję jedynie, że obaj panowie wykażecie się wystarczającą determinacją, by do kwietnia zatrzeć złe wrażenie, jakie wywieramy obecnie na akcjonariuszach.
- Ale budżet reklamowy został dopiero co zredukowany – Jarecki potrząsnął brulionem.
- Podpisywałem te dokumenty – odparł zimno Rejdziński. – Żadne pieniądze nie biorą się znikąd. Musimy najpierw oszczędzić na bieżącej działalności.
- Ile? – Leszek bez trudu zgadł, w jakim kierunku zmierza ta tyrada.
- Na początek proszę pomyśleć o dziesięciu procent – Rejdziński zawiesił spojrzenie w przestrzeni ponad ich głowami. - Sprawa jest poufna. Pogłoski o redukcji nie wpływają motywująco na personel, przynajmniej dopóki się nie sprawdzą. Szczegóły mnie nie interesują.
Skinął władczo głową. Na ten znak Leszek podniósł się i zebrał wydruki. Jarecki, nieco zdezorientowany poszedł w jego ślady.
- Spotkanie za kwadrans – przypomniał prezes, gdy stali już przy drzwiach. Leszek obejrzał się za siebie. Ku jego zdziwieniu nad Starówką nie zebrały się przez ostatnie pięć minut ołowiane chmury.
Tak jak się spodziewał, na biurku zastał teczkę z listą nazwisk, których czas właśnie mijał. Z największą przyjemnością sam by się do niej dopisał.
-----------------------------------------
Troy nacisnął klamkę i jeszcze raz sprawdził, czy dobrze zamknął pokój. W razie czego zamek nie zda się na wiele, ale poczucie, że może stworzyć choćby drobną barierę, dawało mu niejakie poczucie bezpieczeństwa.
Strzały z telewizora niosły się po całym mieszkaniu, sporadycznie przerywane okrzykami reklam. Ojczym prawdopodobnie dawno zasnął, ale wyłączanie czegokolwiek nie miało sensu, natychmiast zaczęłaby się kolejna awantura.
Zajrzał do kuchni. Wszystko starannie pozakręcane, garnki ustawione bezkolizyjnie na lodówce, krzesła starannie dosunięte do stołu. W lodówce, z brzegu, talerz kanapek, szczelnie owinięty folią. Pewnie i tak doczekają nienaruszone śniadania. Z niepokojem myślał o kolejnym poranku. Chętnie spędziłby noc poza domem, ale niczego nie mógł przewidzieć. Adama znał zbyt krótko, a lista życzliwych w ostatnim czasie i tak się znacznie skróciła.
Skontrolował zawartość torby, nie chciał niepotrzebnie zawracać, ani tym bardziej po raz kolejny spędzać pół nocy pod drzwiami. Dzwonienia do sąsiadów dawno się oduczył. Przejrzał portfel w poszukiwaniu biletów. Zatrzymał wzrok na fotografii matki, starym, dowodowym zdjęciu, wyrwanym z dokumentu po jej śmierci. Jedna z nielicznych pamiątek, jakie udało mu się zachować we własnym domu. Reszta od razu wylądowała w komisie albo na śmietniku.
Do odjazdu autobusu zostało niewiele czasu. Ostatni raz zerknął do lustra w przedpokoju. Przez moment rozpogodził się na myśl spotkaniu.
- A księżniczka dokąd się wybiera? – znienawidzony głos sprowadził go gwałtownie na ziemię.
- Wychodzę.
- To widzę – ojczym chwiejnie opierał się o framugę. Najwyraźniej wciąż jeszcze nie miał dosyć. – A z kim to się dzisiaj puszczamy?
Nie odpowiedział. Ruszył w stronę wyjścia, ale mężczyzna okazał się szybszy. Zagrodził mu drogę i chwycił za ramię, unieruchamiając chłopaka w stalowym uścisku.
- Nie tak prędko! – w nozdrza Troya uderzył agresywny smród alkoholu. – Pytałem, kto cię dzisiaj posuwa? Nie raczysz otworzyć buziuchny do ojca?
- Nie jesteś moim ojcem.
- I chuj – parsknął tamten śliną. – To nie znaczy, że możesz sobie pozwalać.
- To ty sobie pozwalasz – Troy z trudem powstrzymywał się od krzyku, paznokcie ojczyma coraz boleśniej wbijały się w jego przedramię.
- Taaaaaa? Co ty nie powiesz! – mężczyzna prawie się na nim uwiesił. O pół głowy wyższy, omal nie przewrócił swoim ciężarem ich obu. Szybko jednak odzyskał równowagę.
- Puszczaj, wychodzę – wycedził Troy przez zaciśnięte zęby.
- Co, noc idzie, dupka swędzi? – ojczym zarechotał, po czym położył mu dłoń na drugim ramieniu. – Nic nie bój, w razie czego sam ci pomogę… z kolegami.
- Spierdalaj! – Troy szarpnął całym ciałem. Ból niemal przeszył go aż po łopatkę. Troy krzyknął. – Wyrwiesz mi rękę!
- Nie pozwolę – ojczym wbił w niego posępne spojrzenie. – Wstydu nie masz, twoja matka w grobie się przewraca…
- Trzeba było jej tam nie wpędzać.
Mężczyzna uniósł pięść. W oczekiwaniu na cios, Troy odruchowo spiął mięśnie twarzy. W tym samym momencie rozległ się dźwięk domofonu. Zaskoczony ojczym puścił wreszcie uścisk i chłopak rzucił się do drzwi.
- Biegnij, cioto, biegnij! Ja zaczekam! Jeszcze sobie porozmawiamy!
- Niedoczekanie – krzyknął za siebie. Przy bramie niemal wpadł na mężczyznę, próbującego w ciemnościach dostrzec coś na tablicy domofonu.
- Czeeeeee, Tadziu – wybełkotał na jego widok.
- Ojca nie ma! – rzucił Troy dobitnie. – Umarł przed chwilą.
Zerwał się do biegu. Z daleka majaczyła sylwetka nadjeżdżającego autobusu. Wściekłość niosła go, jak na skrzydłach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz