środa, 15 października 2003

Z gołą głową

Pogoda coraz bardziej kaprysiła. Ociepliło się nieco, szara, śnieżna breja wdzierała się do autobusów, sklepów i mieszkań. Na szczęście nie padało, ale zamiast zbliżającej się wiosny w powietrzu wisiała nieprzyjemna wilgoć.
Krzyś zsunął buty i bezszelestnie zbliżył się do drzwi kuchni, zza których dobiegał ożywiony głos. Pi przyszedł wcześniej, niż się umawiali.
- Naprawdę świetnie pani wygląda - mówił właśnie - tylko ta ręka… co za pech!
Matka odpowiedziała coś niewyraźnie. Mówiła urywanym głosem, nieco sepleniąc. Interwencja chirurga niewiele pomogła - po wypadku straciła resztę zębów. Z protezą musiała poczekać do zagojenia. Unikała ludzi i rozmów, zresztą gips i tak znacznie ją ograniczał. Piotra znała na tyle dobrze, by się przy nim nie krępować.
Krzyś zapukał i pchnął klamkę.
- Jestem - oznajmił - widzę, że ty też…
- Nie miałem nic lepszego do roboty - Pi urwał w połowie wywodu.
- Wszystko w porządku? - Krzyś pochylił się nad matką.
- Ojciec zasnął - poinformowała zmęczonym tonem. - Czasem nie mam do niego siły. Robi się coraz bardziej marudny.
Krzyś zabrał się już za sprawunki, które sprawnie rozstawiał na półkach i w lodówce.
- Pewnie na zmianę pogody - zażartował. Obejrzał się przez ramię na Pi, który w dyplomatycznym milczeniu sączył herbatę.
- Dawno przyszedłeś?
- Kwadrans temu - odparł.
- Cały zmarznięty, aż mu dałam koniaku - oznajmiła z wyrzutem. - W ogóle się nie szanuje. Tak lekko ubrany.
- Jest dorosły - roześmiał się.
- I głupi. Czapkę trzeba nosić.
Krzyś mrugnęli porozumiewawczo do Pi.
- Teraz czapki niemodne.
- A na starość zatoki będzie leczył, jak twój ojciec - zawyrokowała z przekąsem.
- Piotruś leczy zatoki od wczesnego dzieciństwa - Jacek usadowił się między obydwojgiem przy stole. - Chorowite biedactwo.
Wzruszyła ramionami.
- Tym bardziej - orzekła - wszystko to groch o ścianę.
Uznała temat za skończony i podniosła się ociężale.
- Nie będę przeszkadzać - powiedziała - porozmawiajcie sobie.
Przez chwilę wsłuchiwali się tylko w zamierające szuranie pantofli w korytarzu.
- Nieźle się trzyma - Pi wskazał głową krzesło, na którym siedziała.
- Powoli dochodzi do siebie - Jacek uśmiechnął się blado - to już prawie trzy tygodnie.
Pi przytakiwał w milczeniu, choć widać było, że prawie nie słucha.
- Na początku leżała w łóżku - ciągnął Jacek. - Strasznie się poobijała, poraniła twarz. Na korytarzu!
Pi spojrzał zdezorientowany.
- Coś z błędnikiem - wyjaśnił Jacek i westchnął bezradnie - do niczego się nie przyznaje, kto wie, co jeszcze jej dolega. Jak tylko zdejmą gips, zapiszę ją na kompleksowe badania.
Wstał i podwinął rękawy swetra.
- Zjesz obiad? Jacek niedługo wróci.
Pi uniósł pytająco brew.
- Skutki uboczne - Krzyś rozpogodził się nieco. - Musiał się ujawnić, inaczej byśmy sobie nie poradzili.
Po kolei podpalał palniki pod garnkami.
- Właściwie się wprowadziłem, tyle że nie mogłem pozwolić sobie na urlop - odkręcił kran i wycisnął porcję mydła z pojemnika. - Ciotka Helenka czasem wpadała albo Krystyna, ale wiadomo… na godzinkę, góra dwie.
Założył fartuch i sięgnął do pojemnika w lodówce.
- Jacek czuwał nad ojcem po wypadku, woził matkę na badania, robił zakupy, gotował. Wziął kilka dni wolnego, prawie stąd nie wychodził. Czytał ojcu Trylogię, bardzo się polubili.
Nie przerywając opowieści wyłożył do salaterek surówkę z białej kapusty.
- Na początku chodził na noc do domu, ale kiedyś wreszcie został. Biedna mama, czuwała do samego rana - zachichotał. Posmakował sos i dosypał odrobinę świeżo mielonego pieprzu.
- Ostatnio stwierdziła, że gotuje lepszy bulion ode mnie - stwierdził z udawanym obruszeniem. Wzruszył ramionami i prychnął zabawnie. – Ode mnie! Koniec świata!
Rozstawił naczynia na stole. Wokół rozchodziły się tak apetyczne zapachy, że Pi nie zaprotestował, gdy i przed nim znalazło się nakrycie. Dosyć miał restauracyjnego żarcia podgrzewanego w mikrofali. Przełknął ślinę i szybko popił herbatą.
- Ale powiedz, co u ciebie - zażądał Krzyś. - Siedzisz taki cichy, wszystko w porządku?
- Mam prośbę - powiedział Pi grobowym tonem.
Krzyś domyślał się powodów wizyty, nie widział jednak powodu, by cokolwiek ułatwiać.
- Tak? - podjął zdawkowo.
- Mam mniej zamówień, wpadłem w mały dołek - ciągnął Pi, zerkając na niego niepewnym wzrokiem. - Potrzebuję trochę gotówki, zanim… - utknął, niezdecydowany, co powiedzieć.
- Sytuacja się unormuje? - podpowiedział życzliwie Krzyś.
Piotr tylko pokiwał głową.
Nadzieje na niezobowiązujący romans prysnęły wobec niespodziewanie ostrej reakcji Lecha, który sprawiał wrażenie, jakby jednym bolesnym cięciem chciał pozbyć się narastającego od lat ciężaru. Dlaczego miarka przebrała się akurat teraz, tego Pi nie potrafił zgadnąć. Dość, że z dnia na dzień został bez lokum i pieniędzy.
Mieszkanie z Arno szybko straciło pozory romantycznej przygody. Do świata zabawy i blichtru wkroczyła w buciorach proza życia. Pranie, sprzątanie i drobiazgowe rozliczanie zakupów niezbyt przystawały do wizerunku wymagających bywalców najmodniejszych klubów, przywykłych do szybkich samochodów i darmowych drinków, których wzajemnie nie mogli sobie zapewnić.
Częste sprzeczki kończyły się póki co czułymi pojednaniami, jednak huśtawki nastrojów nowego kochanka, ciche dni i wieczory spędzone w domu przed telewizorem nadwerężały znacznie nerwy Pi, z jednej strony miotanego namiętnością i poczuciem odzyskanej wolności, z drugiej - zmęczonego zamieszaniem, jakie przyniosła.
- Obawiam się, że zwróciłeś się do niewłaściwej osoby - wyrwał go z zamyślenia głos Krzysia. - Wiesz, co myślę o tym wszystkim…
Skończył przygotowania i z powrotem usiadł przy stole. Lubił Pi, współczuł mu nawet na ile to było możliwe. Mimo upływu czasu i wspólnych doświadczeń - a może właśnie wobec nich - nie potrafił wyzbyć się dystansu, z jakim podchodził do życiowych decyzji przyjaciela.
- Wyjeżdżamy do Szczecina na sobotę i niedzielę… - Pi nieco się ożywił. Urwał jednak, wciąż nie wiedział ile chce powiedzieć o nocy, którą po kolejnej awanturze musiał spędzić poza domem.
- Po drodze wstąpię do matki Lecha - powiedział zamiast tego - mam u niej ostatnią ratę za książkę.
- Nie o to chodzi - Krzyś pokręcił głową. - Leczenie sporo koszuje, nie wyślę matki byle gdzie. Muszę porozmawiać z Jackiem…
Zamilkł na myśl o ostatnich wydarzeniach. Nie miał siły dopytywać, z kim Pi spędzi weekend, na który najwyraźniej go nie stać. Po ostatniej rozmowie z Darkiem stwierdził, że wobec tupetu Adama brak wyobraźni Piotra wcale go nie zaskakuje.
- Powariowaliście wszyscy! Sperma wam się rzuca na mózgi - westchnął ciężko. - Niech ta cholerna zima wreszcie się skończy!

Brak komentarzy:

Blog Okroochy stanowi część platformy QueerPop.pl (cc) 2005-2008 by pietras
Wszystkie teksty autorstwa pietras/koosie/kusy/Marcin Pietras na tej stronie objęte są licencją
Creative Commons 2.5PL (Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych)