piątek, 1 listopada 2002

Białe koperty

W wieczornej ciszy rozległo się delikatne pukanie.
- Robiku, zejdziesz? – w drzwiach pojawiła się głowa siostry. – Chcemy zacząć, czekamy tylko na ciebie.
- Ojciec już jest? – zapytał.
- Właśnie zaniosłam mu jedzenie – zawahała się - nie chce usiąść z tobą do stołu.
Zamknął oczy. Na ramieniu poczuł jej drobną dłoń.
- Może to ja powinienem jeść tu, u góry – zapytał.
Zacisnęła palce.
- Nie, Robiku – powiedziała. – Chcemy, żebyś zszedł do nas. Przecież są święta, tak rzadko przyjeżdżasz.
- No właśnie.
Przytuliła się do niego i objęła za szyję.
- Skarbie… - wyszeptała.
- Jeszcze momencik – poprosił. – Za pięć minut będę na dole.
Uśmiechnął się blado. Iza pogłaskała go po głowie i ruszyła ku drzwiom.
- Ale ani minuty dłużej – zatrzymała się z w progu. - Nie bój się – powiedziała - wszystko będzie dobrze.
Zniknęła niemal bezszelestnie.
Nagle uderzyło go, że w całym domu panuje absolutna cisza. W salonie na dole czekało na niego pięć osób, za ścianą obok ojciec siedział w swoim fotelu. Tymczasem znikąd nie dochodził żaden dźwięk. Nawet wszechmocny telewizor umilkł na niezwykłą okoliczność.


Tyle się zmieniło w ciągu ostatniego roku. Wszystko. W pierwszym odruchu nawet kochana starsza siostra nie zdołała zachować spokoju.
"Jak mogłeś to zrobić matce, rodzinie!?" krzyczała w słuchawkę. "Czy masz choć odrobinę wyobraźni?! Wiesz, co ludzie będą gadali? Jak my spojrzymy w oczy sąsiadom, krewnym!?! To przecież mała mieścina. Ty siedzisz z dala od tego wszystkiego, nie pamiętasz, jak to jest. A ja jeżdżę do nich co tydzień, rozumiesz? Co tydzień! Widzę, jak wszyscy patrzą sobie na ręce. Czy w ogóle o tym pomyślałeś?!? Czy ty w ogóle myślisz jeszcze o kimś poza sobą?"
Była niesprawiedliwa. Myślał bardzo długo, całe lata, zanim podjął decyzję.
Miała rację, nikt nie musiał wiedzieć. Uciekł do miasta, wtopił się w uniwersytecki tłum, rozpoczął życie na własny rachunek. W domu zakładał maskę, mówił o studiach, pracy, starannie pomijając wszystko, co dotyczyło go najbardziej: uniesienia pierwszej miłości, pierwsze rozczarowania, rozterki, rozpacz rozstania. Pytania o życie uczuciowe zbywał banałami o pierwszeństwie nauki, potem kariery. Do kochanków dzwonił z automatu na poczcie, po drugiej stronie rynku. I coraz częściej wykręcał się od przyjazdów.
Wierzyli mu. Coraz mniej o nim wiedzieli: ocenzurowany skrawek rzeczywistości, którym mógł się z nimi dzielić, kurczył się z każdym romansem. Kiedy nastał Jarek, zdał sobie sprawę, że stabilizacja oznacza perspektywę zerwania kontaktów z rodziną. Pierwsza wizyta siostry i matki w nowym, wspólnym mieszkaniu dowiodła, jak trudno zatrzeć ślady intymnej codzienności.
Nikt nie musiał znać prawdy. On jednak coraz boleśniej czuł, że nie może jej dłużej kryć. Gdy jechał po matkę na dworzec, czuł mdłości. Nie tknął przysmaków, które przywiozła. Rozmawiał półsłówkami. Całą noc nie spał, bez końca rozpisując na role rozmowę, która go czekała. Odliczał minuty do poranka, kiedy zaproponował spacer nad morzem. Do ostatniej chwili zastanawiał się, czy nie zrezygnować.
Uciekła tego samego dnia. Wieczorem siostra zadzwoniła z wiadomością, że ojciec dostał wylewu. Poprosiła, żeby nie przyjeżdżał.

Za ścianą rozległ się rumor, a potem odgłosy kilku powolnych, nierównych kroków. Robert nasłuchiwał w napięciu. Cisza dzwoniła boleśnie w uszach. Poruszył się niepewnie i uniósł z miejsca. Ostrożnie ruszył na korytarz. Zanim się zorientował, nacisnął klamkę i ostrożnie wśliznął się do środka. Ojciec siedział bez ruchu na fotelu pod oknem, jakby wpatrzony w ciemność za szybą.
- Śpisz, tato? – odezwał się półgłosem.
Starzec nie zareagował. Słychać było jedynie jego nierówny, świszczący oddech.
- Wszystko w porządku?
Nie śmiał podejść bliżej. Posągowość ojca, tak niegdyś podziwiana, teraz go przytłaczała. Oczy kłuły od intensywnego wpatrywania się w nieruchome kontury.
- Ja… - zaczął niepewny, co ma powiedzieć – ja… chciałem…
Urwał bezradnie widząc, jak ręka ojca unosi się i wyprasza go zdecydowanym gestem. Zakrzywiony palec trafił go prosto w klatkę piersiową. Cofnął się o krok.
- Wesołych świąt, tato – powiedział i cicho zamknął za sobą drzwi.
Ruszył powoli korytarzem w stronę schodów. Z dołu dobiegały śmiechy najmłodszych kuzynek, domagających się otwarcia prezentów.
W kopercie od ojca znalazł sto złotych. Krzesło u szczytu stołu pozostało puste do jego wyjazdu.

---------------------------------------------

Jacek zabębnił palcami o kierownicę. Zerknął na bramę kamienicy, w której Krzyś zniknął kilkanaście minut wcześniej. W śnieżnej zamieci ledwie dostrzegał jej zarys. Włączył wycieraczki.
Z radia płynęła kolejna kolęda, tym razem w wykonaniu chóru chłopięcego. Przez moment wsłuchiwał się w czyste, pogodne głosy, zwiastujące dobrą nowinę. Przymknął oczy i pogrążył się w sobie. Od lat nie czuł się taki spokojny. Zanucił pod nosem.
Drzwi po prawej otworzyły się gwałtownie. Do środka wtargnął podmuch zimnego powietrza. Krzyś szybko wsunął się na siedzenie.
- Brrrr – otrząsnął z ramion płatki śniegu. – Coś niesamowitego, widzisz, jak pada?
- Trudno nie zauważyć – uśmiechnął się Jacek i zapalił silnik. – Nie przemarzłeś?
- Nie, to przecież kilka kroków.
Powoli ruszyli z miejsca.
- I jak? – zagadnął Jacek.
- Nienajgorzej – odparł Krzyś. – Matka oczywiście się popłakała, jak zwykle orzekła, że już jej nie kocham, że całkiem zwariowałem, że się mnie wyrzeknie…
- Faktycznie, sam miód.
- W porównaniu z wcześniejszymi występami całkiem nieźle – roześmiał się Krzyś. – Zwłaszcza że potem dała mi to…
Jacek zerknął w bok. Krzyś ściskał w dłoni białą kopertę. Podsunął mu ją pod nos z triumfalnym wyrazem twarzy.
- Gotówka? – zapytał, usiłując zajrzeć do środka.
- Lepiej.
- Nic nie widzę. Pusta?
- Nieeeee… - Krzyś zawiesił tajemniczo głos, ale rozpierająca go radość musiała znaleźć ujście. - To opłatek. Dla ciebie i twoich rodziców.
Jacek nie powiedział nic, zdjął rękę z kierownicy i po omacku poszukał dłoni Krzysia. Spojrzeli sobie w oczy.
- Kontroluj jezdnię – napomniał Krzyś.
Zadzwonił telefon. Krzyś odruchowo sciszył radio.
- Halo? Jacek? – rozległ się z głośnika kobiecy głos.
- Tak mamo? Coś się stało? – zaniepokoił się Jacek.
- Nie, po prostu czekamy na was… Gdzie jesteście?
- Przepraszam, będziemy za pięć minut – mimowolnie spojrzał na zegarek. - Krzyś potrzebował więcej czasu.
- Ale wszystko w porządku?
- Jak nigdy – uśmiechnął się Jacek. – Jak nigdy.
Rozłączył się. Krzyś sięgnął na tylne siedzenie po pakunki z prezentami.
Z radia wciąż płynęła dobra nowina.

Brak komentarzy:

Blog Okroochy stanowi część platformy QueerPop.pl (cc) 2005-2008 by pietras
Wszystkie teksty autorstwa pietras/koosie/kusy/Marcin Pietras na tej stronie objęte są licencją
Creative Commons 2.5PL (Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych)