Przekąski prezentowały się świetnie, zwłaszcza tartinki. Alkohol wreszcie zadziałał i zgłodniały Robert wmieszał się w bufetowy tłumek. Magda wypatrzyła go od razu.
- Zastanawiałam się, gdzie jesteś – zadudniła. – Mignąłeś godzinę temu, a potem kamień w wodę!
Uścisnęła go serdecznie, aż zabrakło mu tchu.
- W ogóle gdzieś przepadłeś – grzmiała dalej, nakładając sobie sałatkę z tuńczykiem – nie widziałam cię wieki. Odwiedź czasem starą kumpelę, w klubie tyle się dzieje!
- Nie bardzo mam czas – wymówił się. – Sporo jeżdżę, poza tym szuka…łem mieszkania.
- Znam ten ból – westchnęła współczująco. - Też przez to przeszłam. Znaleźć coś ładnego to cud!
- Właśnie.
- To gdzie teraz mieszkasz?
- Bez zmian. Nic nie wypaliło.
- Co tam! Twoje mieszkanko jest przecież całkiem niezłe. Zawsze je lubiłam!
"Ja też", pomyślał ale strata wydała mu się nagle odległa i nieistotna. Magda emanowała szczerością. Po raz pierwszy tego wieczora ogarnął go niejaki optymizm. Chyba to wyczuła, bo chwyciła go nagle pod pachę.
- Wiesz co, Robi? – pociągnęła go w stronę parkietu – czas sobie poskakać!
Nie potrafił odmówić. Była dwa razy większa od niego.
- Jakieś życzenia? – zapytała pół godziny później.
- Może ja…
- Daj spokój, moja kolej – trąciła go w ramię - co ma być?
- Gin z tonikiem.
- Robi się! – ruszyła w roztańczony tłum, wydając odgłosy syreny alarmowej.
Uśmiechnął się. Towarzystwo Magdy działało kojąco, szalony taniec całkiem go rozluźnił. Przetarł dłonią spocone czoło i oparł się o ścianę. Muzyka umilkła, nikt się jednak nie przejął. Tłumek na parkiecie zastygł w oczekiwaniu, wśród śmiechów i popychanek.
- Co zrobisz, miał pecha – usłyszał gdzieś z tyłu, przez otwarte okno.
- Ale żal mi go. Widziałeś, jak wygląda? – rozpoznał Piotra.
- Sam sobie winien – Robert prawie słyszał, jak tamten wzruszył ramionami. – Facet puszczał się przecież, ledwie tamten wyściubił nos z domu.
- Przesadzasz – żachnął się Pi. – Raz czy drugi…
- Człowieku, on pół miasta obskoczył! Patryk, Seba, Troy, Komandor. Ja…
- Ty?! – nagana w głosie Pi mieszała się z uznaniem.
Robert poczuł zażenowanie. Podobne historie wzbudzały w nim poczucie niesmaku. Puszczał je mimo uszu, nigdy nie fascynowało go cudze życie uczuciowe. W jakim stopniu mogło go dotyczyć?
- Teraz mogę się chyba przyznać…
Mimo woli zastanowił się, czy zna skądś ten głos.
- Ale kiedy? Jak?
- Niedawno. Robi wyfrunął, chyba do Holandii czy Szwajcarii…
Fala gorąca uderzyła Robertowi do głowy. Alkohol wywietrzał nagle, wystąpił na policzki.
- I powiem wam: facet wart jest każdego grzechu – usłyszał jeszcze. Nie zauważył nawet, że znów ruszyła muzyka.
Odwrócił się gwałtownie i nieomal zderzył z kimś głową. Spojrzeli na siebie, dostrzegł tylko rzęsy nieznajomego, długie jakby składał się wyłącznie z rzęs. Odepchnął go i runął do wyjścia. Kątem oka zauważył Magdę z dwoma szklankami, rozmawiała roześmiana z jakąś dziewczyną.
Schody pokonał na oślep. Nie czuł mrozu, biegł prosto przed siebie. Zewsząd ścigały go radosne okrzyki, między blokami podskakiwali zmarznięci balowicze z kieliszkami w dłoniach.
- Stój! Poczekaj, nie wygłupiaj się!!!
Jezdnia była pusta. Zatrzymał się dopiero przy ławeczce po drugiej stronie. Na policzkach zaszczypały łzy. Patryk, Seba, Troy. Inni. Wszyscy. Zamknął oczy. Zbierało mu się na wymioty.
Z zakrętu wyjechał samochód. Cofnął się i zatrzymał tuż przed nim. Drzwi otworzyły się bezgłośnie.
- Wszystko w porządku? – usłyszał. Kiwnął tylko głową, miał zgrabiałe usta. - Nie siedź tak, zmarzniesz…
- Nic mi nie jest – wydukał.
- Nie wygłupiaj się. Wsiadaj!
Otworzył oczy. Z ciemnego wnętrza renault ktoś kiwał zapraszająco. Z oddali dobiegało chóralne odliczanie. Dziewięć, osiem, siedem… "Sześć", pomyślał, "sześć, sześć".
Ręka kierowcy była kojąco ciepła. Głos również.
- Nie płacz – szeptał tuląc go do siebie. – Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.
Za oknami pękały pierwsze petardy.
------------------------------------------
- Wracamy do łóżka? – zapytał Jacek. Od kilku minut, przytuleni, w milczeniu obserwowali feerię sztucznych ogni za oknem.
- Zdaje się, że skończyli – przytaknął Krzyś. – Lepiej schować się pod kołdrą, jest trochę chłodno.
- Na szczęście ty masz ciepłe dłonie - Jacek oderwał głowę od oszronionej szyby. Spojrzał na Krzysia i uśmiechnął się szeroko.
- Cały jestem rozpalony – Krzyś odstawił na parapet kieliszki po szampanie. Odgarnął z czoła Jacka niesforny lok i pocałował go w policzek. Ujął go za rękę i ruszyli w stronę sypialni.
Świeżo powleczona pościel zaszeleściła przyjemnie. Z dworu dobiegały odgłosy kolejnych wybuchów i radosne okrzyki. Barwne cienie dygotały na ścianach.
- Wiesz co? – zagaił Krzyś. – To był świetny pomysł, żeby zostać w domu.
W odpowiedzi Jacek przywarł do niego, oplótł szczelnie ramionami i udami. W nabożnym niemal skupieniu obserwował, jak kojące ciepło rozlewa się w nim promieniście, od żołądka w górę. Przełknął ślinę, ale nie pomogło: oczy zapiekły jeszcze bardziej.
Uniósł głowę. Usta Krzysia były miękkie i mokre. Rozchyliły się pod naciskiem jego warg. Uścisk jeszcze bardziej się zacieśnił. Dłonie wędrowały po ramionach, plecach, pośladkach.
"To będzie szczęśliwy rok", przemknęło mu przez myśl. Westchnął głęboko i wtulił twarz w szyję kochanka.
---------------------------------------------
- Szczęśliwego nowego roku! – Jarek poczuł na karku gorący oddech. W głowie przyjemnie szumiało, przed oczyma sunęły roześmiane, życzliwe twarze.
- Trzymasz rękę w mojej kieszeni – zauważył rozbawiony.
- Doprawdy? – Szymon opasał go ramieniem. – Czysty przypadek. Wyjąć?
- Zostaw. Masz ładne dłonie.
Mimo natłoku wrażeń z wyostrzoną intensywanością rejestrował najdrobniejsze poruszenia palców Szymona na swoim udzie. Materiał spodni przyjemnie drapał.
- Podobają ci się? - usta Szymona prawie dotknęły jego ucha. Świadomość tej odległości przyprawiła Jarka o dreszcz.
- Zawsze jesteś taki szybki? – zapytał.
- Kiedy ktoś mi się podoba – tym razem wyraźnie poczuł wilgoć języka. Obrócił głowę, ale nie zdążył go pochwycić.
- Nie tak prędko – uśmiechnął się szelmowsko Szymon. – Na wszystko przyjdzie pora.
Z mroku wyłoniła się nagle sylwetka Katarzyny.
- Hej, panowie, sodoma na lewo – zaśmiała się. – A w ogóle może się przyłączycie? Idziemy na noworoczny spacer w śniegu.
- Z przyjemnością – Szymon badał właśnie kciukiem krawędź jarkowych bokserek. – Teraz zaraz?
- Zaraz natychmiast – zarządziła. – Zbiórka za trzy minuty. Ubierzcie się ciepło, nie chcę mieć was na sumieniu.
- Chodźmy zatem – Szymon uwolnił Jarka z uścisku. – Świeże, górskie powietrze dobrze nam zrobi. Czasem działa prawdziwe cuda…
Miał rację. Takiego seksu Jarek życzył sobie od dawna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz