czwartek, 30 stycznia 2003

Diagnoza

- Tato, jesteśmy na miejscu – Krzyś otworzył drzwi samochodu. Ojciec ani drgnął, znowu zasnął.
- Nie słyszy – powiedział matka. Poprawiła torebkę na ramieniu i pochyliła się w głąb wozu.
- Idziemy! – krzyknęła na męża.
- To już dom? – zapytał zdezorientowany.
- Klinika – mówiła głośno, ciągnąc go za ramię. – Zrobią ci badania, pamiętasz?
- Znowu rurki? – cofnął się spłoszony.
- Nie będzie rurek, obiecuję.
- Igieł też nie chcę!
- Dzisiaj nie – skłamała. Chwyciła go wpół, wreszcie się wydostał. Stanął chwiejnie, ale w porę go podparła.
Krzysztof podjechał wózkiem. Na ten widok ojciec rozpogodził się ostatecznie. Lubił przejazdy długimi korytarzami, wzdłuż zielonych lamperii. Dzięki temu zwykle docierali sprawnie do lekarza.
Doktor Kaszuba powitała ich szerokim uśmiechem. Leczyła Krzysia od dzieciństwa, teraz przyszedł czas na zmianę pokoleń. Poprzedniego wieczora zadzwoniła, zaniepokojona wynikami badań kontrolnych. Zasugerowała powtórkę, w miarę możliwości jak najszybciej.
- Nie chcę niepotrzebnie straszyć – powtórzyła teraz – ale poziom cukru wypadł sporo powyżej normy. Za wcześnie na wnioski, może to błąd albo chwilowe zachwianie. Dobrze jak najszybciej rozstrzygnąć wątpliwości.
Poprosiła żeby Krzysztof przeszedł do poczekalni. Z trudem zachował spokój. Niecierpliwie przerzucał kartki starych czasopism. Nie potrafił się skupić. Zdawał sobie sprawę, że cukrzyca w tym wieku to nic niezwykłego. Przywykł do postępującej demencji ojca, martwiło go całkiem co innego.
Przez całe święta z niedowierzaniem przyglądał się matce, jakby nie widział jej od wieków. Młodsza od męża o niemal dziesięć lat, przybrała znienacka postać staruszki. Nigdy nie była rosła, teraz znacznie się skurczyła, nie sięgała Jackowi nawet do ramienia. Nadal precyzyjna w ruchach, działała jednak dużo wolniej, w większym skupieniu. Coraz częściej napomykała, że czuje się staro. Dotąd uznawał podobne żale za rodzaj kokieterii i kwitował krótkim "ależ mamo!". Tego wieczora nie przeszło mu to przez gardło.
Czy mogła zmienić się tak nagle? Czy też dostrzegł prawdę dopiero gdy wyprowadził się z domu, widywał ją rzadziej i zyskał nową perspektywę?
"To normalne, Słonko", powiedział Jacek. "Nikt nie dopuszcza do siebie myśli, że jego rodzice się starzeją. Oni sami tego nie widzą, więc czemu dzieci miałyby dostrzec to pierwsze?"
Zniechęcony odłożył gazety. Zdjęcia pełne młodych i witalnych kobiet i rosłych mężczyzn drażniły go tylko.

-------------------------------------------


W mieszkaniu panowała zaskakująca cisza. Jacek zsunął buty na wycieraczkę w przedpokoju. Ruszył dalej, bezskutecznie próbując wyplątać się z szala.
- Krzyś, jest… teś…? – zatrzymał się w progu jadalni i urwał w pół zdania.
Środek odświętnie nakrytego stołu dekorował rząd świec wokół półmiska dorodnych truskawek.
"Pewnie hiszpańskie", przemknęło Jackowi przez myśl.
Eleganckie serwetki stały starannie ułożone na najlepszych talerzach, po bokach rodowe sztućce po ciotce, z inicjałami jednej z prababek. Z ceramicznego czajnika snuła się leniwie aromatyczna smuga.
Równie miłe zapachy dolatywały z kuchni. W półmroku dostrzegł na blacie rząd naczyń z tajemniczymi potrawami, których składu nie próbował nawet rozszyfrować. Coraz bardziej zaintrygowany zawrócił w stronę sypialni.
Po ciemku omal na coś nie nadepnął. Schylił się i wymacał na podłodze kwiat. Jedwabiste, ciepłe płatki tulipana ulegle uginały się pod palcami. Zaczął po omacku szukać wokół, dopiero po chwili przypomniał sobie o lampce. Szybko odnalazł włącznik.
Świeżo ubrana pościel wabiła pastelowymi powłokami. Kołdra odwijała się wdzięcznie, ukazując kolejny kwiat, ułożony skosem na poduszce. Pod spodem dostrzegł bilecik. "Wszystkiego najlepszego. Kocham!", przeczytał. Nic więcej.
Coś zaszeleściło za jego plecami ale nie zdążył się odwrócić.
- Niespodzianka – usłyszał szept Krzysia, nim znalazł się w jego objęciach.
- Ale mnie przestraszyłeś – wydusił z siebie po pierwszym pocałunku.
- Naprawdę?
- Jakim cudem chodzisz tak cicho? – zapytał. – Prawie dostałem zawału!
- Z twoim sercem? – Krzyś pocałował go w czoło. – Zresztą szkoda by było. Chyba nie chcesz stracić takiej kolacji? Sam gotowałem.
- Szokujesz mnie… – Jacek odruchowo powąchał kwiaty. – Czy ja o czymś nie wiem?
- To zależy …
Jacek spojrzał na niego pytająco.
- Przecież nie masz urodzin – zaczął powoli. – Ja tym bardziej… Dostałeś awans?
- Nie.
- Premię?
- Nie.
- Boże narodzenie już było…
Krzyś roześmiał się serdecznie.
- Oj, głuptasie. Pomyśl!
- Przecież myślę! – zdenerwował się Jacek.
- No dobrze, wyczuwam oznaki głodu – Krzyś spojrzał Jackowi prosto w oczy. - Poznaliśmy się równo sto dni temu.
- Naprawdę? – zapytał Jacek z niedowierzaniem. – Niemożliwe…
- Zastanów się – Krzyś pogładził go czule po ramieniu. – Ile czasu mieszkamy razem?
- Ponad miesiąc…
- A wcześniej?
- Znaliśmy się co najmniej miesiąc… półtora. Potem byliśmy w górach…
- No widzisz. Jest też prostsza metoda. Ty jesteś od ustalania dat. Kiedy się spotkaliśmy?
- To było… - Jacek wreszcie się doliczył. – Masz rację.
- No przecież! – Krzyś potargał mu włosy. – Zresztą nieważne. Naszła mnie ochota na coś odświętnego.
- Mam coś przeczuwać?
- Najpierw rozbierz się do końca. I umyj chociaż ręce. Ja w tym czasie skończę przygotowania.
- Nieźle się napracowałeś. Wszystko takie eleganckie… - uśmiechnął się pod nosem. - Może ubiorę jakiś garnitur?
Krzysiowi rozbłysły oczy.
- Skoro już o tym wspomniałeś… Ja też się znajdę coś uroczystego.
- Żartujesz?
- Teraz już nie.
Dla tego faceta Jacek gotów był ubrać nawet gumiaki.
- Dziesięć minut – powiedział i zniknął w szafie.

Krzyś skończył pierwszy. Odłożył widelec na pusty talerz.
- Smakowało?
- Jak nigdy. Nie podejrzewałem cię o takie talenty.
- Dobrze się maskowałem - sięgnął po butelkę i dolał wina do kielszków.
- Raczej wymigiwałeś. Teraz już nie popuszczę, to jest świetne - Jacek uniósł widelec, tknięty jakąś myślą. - A właśnie, zapomniałem zapytać: jak ojciec?
- Wyniki jutro. Nie rozmawiajmy teraz o tym - Krzyś uniósł kieliszek. – Za nas.
- Za sto dni – przytaknął Jacek.
- Minimalista – Krzyś ujął go za rękę. – Myślałem raczej o przyszłości.
Upili nieco z kieliszków i popadli w zamyślenie. Krzyś odezwał się pierwszy.
- Wiesz, patrzyłem dziś na nich i nagle uświadomiłem sobie, jak to dobrze… że jesteś, że… mamy siebie…
- Jest dobrze – powiedział cicho Jacek, ze wzrokiem utkwionym w rubinowym płynie.
- Też tak myślę - Krzyś podsunął ku niemu drobną paczuszkę. - I niech tak zostanie…
Jacek wstrzymał oddech zanim rozerwał ozdobny papier. W matowym puzderku, na bordowym pluszu, leżały dwie obrączki.

Brak komentarzy:

Blog Okroochy stanowi część platformy QueerPop.pl (cc) 2005-2008 by pietras
Wszystkie teksty autorstwa pietras/koosie/kusy/Marcin Pietras na tej stronie objęte są licencją
Creative Commons 2.5PL (Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych)