Popołudniowe słońce świeciło z noworocznym entuzjazmem. Troy pokonał schody tunelu przeskakując co drugi stopień. Piękna pogoda urzekła go na tyle, że zajrzał po drodze na Stare Miasto. Na powrót do domu nie miał najmniejszej ochoty.
Zregenerowany kilkoma godzinami snu, dopiero co ewakuował się od przyjaciółki, z którą spędził Sylwestra. Kursowali od imprezy do imprezy, by wreszcie zaszyć się w kącie zupełnie obcego mieszkania, z kubkami grogu w dłoniach. Przegadali całą noc, niemal do samego rana.
Nie zrażał go brak towarzystwa. Liczył, że sprawdzi się teoria Pi, wedle której wystarczy przejść deptakiem, by niezależnie od dnia i godziny, spotkać kogoś znajomego. Telefony Piotra milczały, Komandor nie wrócił z urlopu, Robert wymówił się zmęczeniem. Napomknął tylko, że spotkała go wielka przykrość, poza tym spodziewał się wizyty.
Po całonocnych szaleństwach zabłocone ulice pokrywał chaotyczny wzór rozdeptanych serpentyn i płatków confetti. Nieliczni przechodnie lawirowali między puszkami i butelkami po napojach. U wylotu ulicy ulokował się student z gitarą, zwykle grywający pod budynkiem poczty. Jego zachrypnięty śpiew dobiegał do połowy traktu.
Troy zatrzymał się przed barem kawowym. Szklana tafla pozwalała przyjrzeć się wnętrzu, ale też zlustrować przestrzeń za plecami. Dziś nie dostrzegłby nikogo, choćby kiwała do niego królowa brytyjska: W rogu lokalu, na welurowej kanapie, siedział obłędny facet - rosły, kruczowłosy, z ciemnymi śladami zarostu na twarzy. Ubrany niedbale ale elegancko. Pochylony nad filiżanką kawy czytał jakiś tygodnik. Nie miał obrączki.
Troy skontrolował w szybie, czy z zimna i nagłych emocji nie dostał wypieków na twarzy. Zanim zdążył się zorientować, siedział dwa stoliki dalej.
"Boże, jakie długie rzęsy", pomyślał z nabożnym podziwem. "I te błękitne oczy, obłęd!".
Tamten skinął głową i uśmiechnął się kątem ust. Troy natychmiast wbił wzrok w menu deserów. Potem, jak na środek zimy przystało, zamówił mrożoną kawę z dwoma kulkami lodów.
---------------------------------------
Aga zamknęła starannie drzwiczki i spojrzała w szczelnie zasłonięte okna na czwartym piętrze. Robert jeszcze się pewnie nie obudził. Zawsze spał długo, a co dopiero po ekscesach poprzedniej nocy.
Kiedy zadzwonił około drugiej, całkiem pijany, trochę się przestraszyła. Mówienie przychodziło mu z trudem, nie złożył życzeń, w kółko przepraszał i bełkotał, że jest skończony. Nigdy nie widziała go w takim stanie.
Niewiele mogła zrobić, obiecała, że przyjedzie rano i poradziła żeby się położył. Na szczęście nie był sam; facet po drugiej stronie zapewnił, że zajmie się wszystkim. Nie znała go, ale brzmiał rozsądnie i budził zaufanie. Zarażona jego spokojem rozłączyła się i wróciła do łóżka.
Robert otworzył po piątym dzwonku.
- Jak ty wyglądasz! – wykrzyknęła na powitanie. – Noc żywych trupów, daję słowo!
- Możliwe, nie patrzę do lustra – wychrypiał. - Musiałaś przyjść tak wcześnie?
- Jest prawie trzecia – wskazała na zegarek.
- Daj mi chwilę. Zrób sobie herbaty czy coś…
- Tylko się streszczaj! Na dworze jest cudnie, zamierzam zabrać cię na wyczerpujący spacer, póki jasno!
- Litości, ja jestem wyczerpany.
- Ale ja cię wyczerpię zdrowo. Co dla ciebie?
- Kawa – rzucił w przestrzeń łazienki. – Bardzo mocna. Bardzo dużo.
Zapaliła za nim światło. Zmywając naczynia pomyślała, że niedługo chyba zażąda wynagrodzenia. Ogarniało ją powoli poczucie bezradności, brakowało pomysłów na wyciągnięcie Roberta z dołka. Co zmalował tym razem?
Pół godziny później wiedziała już wszystko. Nie zważając na protesty kazała mu się ubrać i bezlitośnie wygnała na świeże powietrze.
Przechadzka Długim Nabrzeżem ocuciła go nieco, jednak nawet obecność Agi nie poprawiła znacząco nastroju. Przemaszerowali wzdłuż kanału w obie strony, by wreszcie zatrzymać się przy przystani.
- Najgorsza jest świadomość, że zrobiłem z siebie idiotę przed obcym człowiekiem – powiedział Robert. - Kompletna kompromitacja!
- No właśnie. Czegoś nie rozumiem – ocknęła się Aga. – Facet gonił cię po osiedlu, odwiózł do domu, wykąpał, położył do łóżka, i nic?! Nie wiesz, jak się nazywa, co i jak, i jaki ma numer telefonu?!
- Nie pamiętam nawet, jak wyglądał… - pokręcił głową.
Przyjrzała mu się ze zgrozą.
- Sądziłam, że cię trochę znam! – westchnęła. - Powiedz wszystko po kolei, bo nie nadążam.
Robert sam nie był pewny, czy coś mu się aby nie przyśniło. W zamyśleniu suwał butem w śniegu butelkę po coli.
- Ja też – przyznał. – Nie kontaktowałem, strasznie mnie mdliło. Wniósł mnie do domu, sam bym sobie nie poradził. Pół godziny siedziałem w kiblu i rzygałem…
- Romantyczny początek znajomości! – zachichotała z satysfakcją.
Spojrzał z wyrzutem.
- Wlał we mnie jakiś napój energetyczny, chyba z surowym jajkiem, obrzydliwe, naprawdę. Cały byłem uświniony. Pomógł mi się rozebrać, umył mnie, założył piżamę, położył do łóżka, a dalej nie pamiętam.
- W międzyczasie zdążyłeś zadzwonić do mnie – przypomniała.
- Tego też nie pamiętam – wyznał z rezygnacją.
- Cholera, chyba się przedstawił, nie pomyślałam nawet, żeby o coś zapytać! Brzmiał tak pewnie, nawet nie był pijany.
- Przecież prowadził. W Sylwestra! Nie wiem, batman jakiś czy co - Robert westchnął ciężko - Pi nikogo nie kojarzy, sam nieźle się uwalił. Zapoznał jakiegoś modela czy sportowca, sama rozumiesz…
Skinęła potakująco.
- Lech nie ma pojęcia, kto to mógł być. Obiecał, że popyta. Mógł trafić na imprezę przez przypadek. Zresztą o czym tu mówić, skoro nie potrafię go opisać!
Aga przyjrzała mu z uwagą.
- Bijesz wszelkie rekordy – powiedziała. – Czegoś takiego nawet cyganka by nie wywróżyła.
- Aha – uśmiechnął się krzywo – i żyli długo i szczęśliwie. Nie jestem ostatni naiwny. Od wczoraj już nie.
Zapadła krępująca cisza. Robert wściekle kopnął butelkę, która ze stukiem spadła na niższy poziom przystani, a potem sturlała się do wody i zniknęła wśród bryłek lodu.
- Dzwoniłem dziś trochę. Nagle okazuje się, że każdy coś tam wiedział, tylko jakoś nikt nie chciał mnie martwić – powiedział spokojnie. – Co za troska, doprawdy. A wiesz, co mnie naprawdę przeraża? Mógł spać z każdym z nich. Niczego nie mogę być pewny, nawet przyjaciół…
- Rob? Aga? – rozległ się okrzyk tuż za ich plecami. Wzdrygnęli się zaskoczeni hałasem.
- Jednak się ruszyłeś? Nareszcie ktoś znajomy! – zawołał Troy i złapał Roberta za rękaw. – Przecież ja się zaraz rozpęknę, jak z kimś nie pogadam. Wiesz jakiego faceta dzisiaj poznałem? Bóstwo, słuchaj po prostu bóstwo! Tylko siądźmy gdzieś, robi się ciemno, a ja przesadziłem nieco z lodami…
Robert spojrzał wymownie na Agę.
- Sama widzisz - powiedział. - Przecież to jakiś obłęd… Zima jest!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz