wtorek, 15 kwietnia 2003

Balast

Obudził się sam, jak zwykle. Ociężale przewrócił się na drugi bok. Niemal zapadł w kolejną drzemkę, gdy uświadomił sobie, że za ścianą szumi spłuczka. Z pokoju dobiegało stłumione pomrukiwanie. Podniósł się i naprędce owinął podomką.
Chłopak siedział na podłodze, tyłem do drzwi, ze słuchawkami na uszach, nucąc coś pod nosem. Konieczność zachowania ciszy kompensował tanecznymi ruchami. Smukłe, nagie ciało w salonie, nieco zbyt młodzieńcze, stanowiło widok na tyle niecodzienny, że Robert przyglądał mu się dłuższą chwilę.
Poprzedniej nocy wyróżniał się gibkością ruchów. Pi także go zauważył, obserwowali, jak niesiony rytmem krąży pomiędzy tancerzami, z pozoru nie zwracając na nikogo uwagi. Przestrzeń wokół rzedła, poruszał się swobodnie, jakby nie napierał na niego tłum rozochoconych mężczyzn.
Po kilku drinkach Pi powrócił do stolika, Robert zaś dał się porwać falującej masie ciał. Alkohol potęgował zapomniane doznania. Czuł narastające ciepło, skóra buchała odurzającymi oparami, umysł pulsował jasnymi obrazami. Po skroniach spływały chłodne strużki. Kątem oka obserwował tamtego. Gdy znikał z pola widzenia, podświadomie szukał wzrokiem choćby wycinka pleców, gładko wygolonego karku.
Zetknięcie ramion zelektryzowało obu. Chłopak otworzył oczy, ciemne, nieobecne, i to spojrzenie wyzwoliło w Robercie niespodzianą odwagę. Przyciągnął go do siebie i wcałował się w wilgotny oddech. Dłonie sunęły po mokrych plecach, język parzył usta. Całkowicie poddali się rytmowi, do ostatniego tańca, w taksówce, po powrocie do domu.


Chłopak wyczuł jego spojrzenie, obrócił się i uśmiechnął szeroko.
- Niezłe sidiki – stwierdził głośno – chociaż ja wolę składaki.
Robert skinął i wycofał się do kuchni. Nastawił ekspres, odczekał do połowy cyklu, nalał kawy do filiżanki i usiadł przy oknie. Z lubością umoczył wargi w gorącym płynie. Głód przywiódł myśl o kanapkach, ale szybko ją odpędził. Jeśli młody będzie chciał jeść, zaproponuje owoce, albo jogurt.
Ile miał lat? Dwadzieścia? On w tym wieku nie sypiał z mężczyznami. Wieczorami fantazjował, wymykał się z domu w pobliże skwerów, lokali. Wpatrywał się w ciemność parkowych alei, czasem docierał pod drzwi knajp, zbyt zamknięty i nieufny, by zrobić pierwszy krok. Cierpliwie czekał na spotkanie, pierwszy pocałunek, pieszczotę, spełnienie pod wpływem dotyku innego, niż własny.
Rzeczywistość okazała się prozaiczna: alkohol i starszy kolega ze studiów. Podobał mu się, tamtej nocy nawet podniecał, był ostrożny i miły, ale w jego czułościach wyczuwało się piętno rutyny. Spotkali się może dwa razy, fascynacja uleciała równie szybko i bezboleśnie, jak nadeszła. Potem kolejna, równie sztampowa i bezowocna. Na tę prawdziwą przyszło jeszcze trochę poczekać.
Smutne, że akurat taki małolat przypomniał mu o tym.
- Mogę? – właśnie stanął w progu, owinięty narzutą z sofy.
- Napijesz się? – Robert wskazał krzesło.
- Masz redbula?
- Tylko tonik – pokręcił głową.
- Wolę kawę – skrzywił się chłopak. Chwycił z suszarki najlepszą filiżankę. - Wrzuciłbym jakiś alkazelcer – stwierdził – bańka mi równo napierdala.
Robert wyszukał w szufladzie puste opakowanie pozostałe po jarkowych porankach. Wrzucił do mineralnej ostatnią tabletkę i podsunął szklankę w kierunku gościa.
Siedzieli naprzeciw siebie bez słowa. Chłopakowi milczenie nie sprawiało najwyraźniej większego problemu. Jednym ruchem wychylił lekarstwo, popił odrobiną kawy. Rozglądał się ciekawie po kuchni, ignorując obecność gospodarza.
Skrępowanie Roberta gwałtownie rosło.
- Przypomnij, jak masz na imię? – zagaił wreszcie.
Zagadnięty spojrzał bezmyślnie, treść pytania dotarła do niego z opóźnieniem.
- Miki – odparł. – Mikołaj.
Robert pokiwał głową. Czuł że sam potrzebuje jakiejś odtrutki.
- Skąd jesteś? – zapytał w nadziei, że w każdej chwili może się go pozbyć.
- Wejherowo.
- Często przyjeżdżasz? - jakby go to obchodziło.
- Co tydzień. Czasem wracam w nocy – Mikołaj oparł stopy na belce pod stołem. Znów się rozejrzał – Sam mieszkasz?
- Jak widać – Robert zatoczył wokoło ręką.
- Nie widać – odparł tamten. W skupieniu przyglądał się ornamentowi na porcelanie. - Lubisz skorupy, co?
- Filiżanki? – Robert zerknął na półkę z kolekcją.
Chłopak potarł palcami.
- Ciągną kasiorę – stwierdził z satysfakcją.
Robert nie podjął tematu. Miki nie dał jednak za wygraną.
- Ta w pokoju jest cool, taka pomarańczowa w smoki – cmoknął wydatnymi wargami. - Zajebisty kolor. Techno.
- Japoński unikat. Seria limitowana – duma wzięła górę, ale natychmiast została ukarana.
- Widziałem raz taką – pochwalił się Miki. – Identiko.
Robert wzruszył ramionami. Miki uprzedził dalsze pytania.
- Gościu mieszkał gdzieś na Niedźwiedniku – wyjaśnił. - Miał takie obrazki, też japońskie, niezłe porno… - zachichotał.
Robert przyjrzał mu się uważniej.
- Japońskie, mówisz? – zainteresował się. – To znaczy?
- Esem, ale na maksa: gwoździe w fiutach, gaśnice w tyłkach i takie tam… W życiu czegoś takiego nie wiedziałem!
W jego głosie brzmiało prawdziwe uznanie. Robertowi zrobiło się niedobrze.
- Ja też nie – skłamał.
- Kolo trzymał je w takim fikuśnym albumiku, skóra chyba… Nieźle go to kręciło.
Robert podniósł się pod pretekstem dolewki.
- I jak było? – zapytał z pozornym spokojem.
- Niezła chata, zostałem dłużej – zawyrokował Miki tonem eksperta. – Ale ogólnie mizeria. Czaisz: postój krótki, trzy minutki.
Robert uśmiechnął się, choć bez satysfakcji. Chłopak znów siorbnął.
- Gdyby nie ta filiżanka, w ogóle bym zapomniał – stwierdził z zadumą, za którą Robert niemal go polubił – Mieszkałem u faceta ze trzy dni, a nie jarzę nawet, kiedy to było.
Co najmniej rok. Dokładniejsze obliczenia Robert zostawił na później.
- Możesz ją wziąć – stwierdził – znudziła mi się.
Miki spojrzał na niego zdumiony.
- Serio?
Pokiwał głową i wyłączył ekspres.
- Wkurzają mnie te skorupy – oznajmił z zaskakującą szczerością – muszę znaleźć nowe hobby.
- Czad! Dzięki! – Mikołaj podskoczył i ucałował Roberta w policzek. - A nie znudziły ci się jakieś płyty?
Robert pomyślał o kilku tytułach, które przeoczył w ferworze pakowania. Jarkowi nic po nich, a Miki znał je zapewne doskonale.
- Nie tym razem – podniósł się i klepnął chłopaka w zgrabny pośladek. – W ogóle musimy się zbierać. Jestem umówiony, a ty niedługo masz pociąg.
Miki nagle zmarkotniał i Robertowi przez moment zrobiło się żal. Podszedł i chwycił go za rękę.
- No dobrze, mamy jeszcze chwilę – zamruczał mu prosto do ucha. – Co ty na to?
Chłopak odpowiedział profesjonalnym ślizgiem języka po szyi. Robert pchnął go w dół, na kolana. "Postój krótki, trzy minutki", pomyślał i zamknął oczy.

Brak komentarzy:

Blog Okroochy stanowi część platformy QueerPop.pl (cc) 2005-2008 by pietras
Wszystkie teksty autorstwa pietras/koosie/kusy/Marcin Pietras na tej stronie objęte są licencją
Creative Commons 2.5PL (Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych)