piątek, 16 maja 2003

Deja vu

Lech uchylił powieki. Oślepiony, odwrócił głowę od migającego ekranu. Sięgnął po pilota i wyłączył telewizor. Zastanowił się, czy musi wstać rano do pracy. Po omacku odnalazł na szafce zegarek i sprawdził datę. Sobota, trzecia nad ranem.
Pi jeszcze nie wrócił. W południe zadzwonił z wiadomością, że znajomi ze studiów zapraszają na piwo, potem pewnie na coś mocniejszego. Wiedział doskonale, że Lech nie przepada za takimi wypadami po całym tygodniu w firmie, ale też nie zabroni mu spotkać się z przyjaciółmi. Nie zdziwił się odmową i bez żalu zakomunikował, że pójdzie sam.
Lech nie oponował. Próby ograniczania swobody Pi przynosiły zwykle opłakane skutki. On sam nie odczuwał potrzeby podtrzymywania niezliczonych kontaktów i o ile nie były podyktowane obowiązkami, ograniczał krąg towarzyski do najbliższych. Pod tym względem całkowicie się od siebie różnili.
Podniósł się z fotela. Dalsze czekanie mijało się z celem. Zrzucił ubranie, umył się i przebrał w dresy. Z ulgą opadł na wygodne łóżko. Niemal od razu zapadł w sen.
Zbudził go łomot butów rzuconych na podłogę w przedpokoju. Pi szeleścił kurtką, bezskutecznie próbując wyplątać się z rękawów. Mamrotał coś pod nosem, nie zauważył Lecha, który przyglądał mu się od progu, osłaniając dłonią oczy przed ostrym światłem.
- Gdzie byłeś? – zapytał zaspanym głosem.
Pi szybko opanował zaskoczenie.
- Przecież wiesz – starał się mówić głośno i wyraźnie.
- Skoro pytam…?
- No… byłem z Gabi i… i resztą załogi – spojrzał nieprzytomnie. – Zasie-dzieliśmysię trochę…
Chwiejnym krokiem minął Lecha w drodze do kuchni.
- Nogi mi odpadają – z ulgą osunął się na krzesło.
- Gdzie konkretnie się zasiedzieliście? – Lech podparł framugę.
- W Columbie – Pi sięgnął po wodę na stole. - Wypiliśmy trochę, pogadaliśmy, aż zamknęli. Na plaży było strasznie zimno i w końcu wylądowaliśmy w Vivie – pociągnął kilka łyków prosto z butelki. – Szaleliśmy do rana, wiesz jak jest.
- Mogłeś zadzwonić - Lech nie dawał za wygraną. – Arno też był?
Pi wzruszył ramionami.
- Myślałem, że śpisz – stwierdził wymijająco.
Za oknem pojaśniało. Przejeżdżający samochód rozświetlił reflektorami zasępione twarze.
- Byłem w banku – zakomunikował Lech. - Zbłaźniłem się w sklepie, nie wiedziałem, że nie starczy środków. Okazało się, że przekroczyłem limit. Wiesz coś na ten temat?
- Krasnoludki? – zachichotał Pi. Pod wpływem ciepła energia uchodziła z niego coraz szybciej.
Lech zerwał jakiś papier z lodówki i podsunął mu pod nos.
- Ostatnio często bywasz w Gdyni – wskazał palcem wydruk. - Na co poszło trzysta złotych w salonie mody męskiej?
- Kupiłem kurtkę. Musimy teraz o tym rozmawiać? – Pi ziewnął szeroko. – Wiesz, która godzina?
- Piąta.
- Właśnie, nie mam zamiaru kłócić się znów o forsę!
- To może jednak przyznasz się, gdzie byłeś?
- Ty wciąż swoje! – prychnął Pi. – Spóźniłem się, wielkie halo. Przecież nie chciałeś iść.
Zamilkł naburmuszony. Lech zmienił temat:
- Jak Kaśka? – zapytał. – Lepiej się czuje?
- Nie wiem, nie mówiła.
- A Krzysiek? – drążył dalej.
- Kto?
- Jej mąż – Lech na próżno starał się zapanować nad narastającym odrętwieniem karku – pamiętasz, taki brunet… Kiedyś ci się podobał.
- Jak jesteś ciekaw, sam się z nią umów - rzucił znużony Pi.
- Nie muszę – Lech podszedł i pogłaskał go po policzku – rozmawialiśmy wieczorem.
- Niemożliwe, miała… - Pi wzdrygnął się, nie wiadomo: pod wpływem dotyku, myśli, czy po prostu przeszedł go dreszcz.
- Próbowała – Lech pokręcił głową – to ja zadzwoniłem. Zbyt długo cię znam, kochanie.
Przez dłuższą chwilę w kuchennej ciszy rozbrzmiewał tylko dyskretny pomruk lodówki. Lech zacisnął palce na karku Pi.
- Jak to robicie? – zapytał cicho. - Posuwasz go, czy on ciebie? A może na zmianę?
- Przestań – Piotr strącił jego dłoń z ramienia – nie bądź prostacki!
- Jest dobry? Co lubi? Pokazałeś mu swoje sztuczki? – ciągnął bezlitośnie. - Zapomniałem już prawie, ile potrafisz…
Piotr poderwał się z miejsca, ale Lech stanowczo usadził go z powrotem.
- Wstydzisz się? – spojrzał mu z góry w oczy. – Wszyscy już wiedzą, a mi nie opowiesz?
- Puszczaj – syknął Pi – to boli!
Lech ochłonął i cofnął się w stronę drzwi.
- Fakt – stwierdził z zaskoczeniem. – Do pewnych rzeczy nie sposób przywyknąć.
Nie czekając na odpowiedź ruszył do pokoju.
– Nie rób ze mnie kurwy! – zawołał za nim Piotr. – Umawialiśmy się przecież! Siedzę tu jak jakiś pieprzony pustelnik, gotuję, piorę brudne gacie, sprzątam. Nie mogę się ruszyć bez przesłuchania. Rozliczasz mnie z każdej złotówki! Czepiasz się ledwie pierdnę! Miało być inaczej…
- Ja dotrzymuję warunków – powiedział cicho Lech. – Tylko tobie najwyraźniej wciąż mało.
- Coś mi się od życia należy! – krzyknął Pi. Wściekłość całkiem go otrzeźwiła. – Ile można wysłuchiwać, jak się dla mnie zaharowujesz? Że nie mam stałej pracy? Przy obiedzie siedzisz jak jakiś skazaniec, ani przywal, ani pocałuj. Ciągasz mnie po drętwych przyjęciach, do opery, godzinami oglądam twoje popisy spadochronowe, chociaż wiatr świszczy mi w uszach aż do tyłka. Ale jak ja mam ochotę gdzieś wyjść, nie chce ci się ruszyć dupy, bo akurat cię naszło na wieczór przed telewizorem! A potem jeszcze to twoje "gdzie byłeś, co robiłeś".
Lech wysłuchał w milczeniu całej tyrady.
- Z kimś mnie pomyliłeś – stwierdził wreszcie bez złości. – Od dawna nie robimy nic razem. Nie pamiętam, kiedy jadłem z tobą obiad. W święta?
- I to oczywiście moja wina? – twarz Pi, wykrzywiona agresją, znów wydała się Lechowi całkiem obca.
- Tego nie powiedziałem.
- Wiem, przepraszam – Pi opanował się i przybrał pojednawczy ton. – Ale coś trzeba zrobić, nie zniosę dłużej takiej… nagonki!
Lech wyciągnął rękę.
- Chodź do mnie – poprosił. Przyciągnął Pi, objął i przytulił. Przez chwilę wsłuchiwał się w jego spokojniejący oddech, chłonął zapachy, bijące z włosów, swetra, szyi. Znał doskonale podstawowe składniki: woda toaletowa, papierosy, alkohol, pot, ślina. Czasem pisuar lub drobiny kory, mydło, którego nie używali. Za każdym razem tworzyły niepowtarzalny bukiet.
- Zacząłeś się już pakować, prawda? – zapytał cicho. Niemal słyszał, jak powietrze wokół gwałtownie rzednie.
- Leszek, ja… - Pi nagle opadł z sił. Z bezradnie opuszczonymi rękoma wyglądał niemal urzekająco. Lech pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Czeka na dole, czy dałeś mu wolne do jutra?
- To nie tak… - szepnął.
- Zawsze jest tak samo.
Lech zgarbił się i zapadł w sobie. "Niech to się kiedyś wreszcie skończy", pomyślał, ale jakby tej myśli wcale nie było. Bezwiednie rozwarł nozdrza w poszukiwaniu śladów obcego mężczyzny. Przed oczyma migały telewizyjne obrazy. Zacisnął szczęki w poczuciu bezsilności.

Brak komentarzy:

Blog Okroochy stanowi część platformy QueerPop.pl (cc) 2005-2008 by pietras
Wszystkie teksty autorstwa pietras/koosie/kusy/Marcin Pietras na tej stronie objęte są licencją
Creative Commons 2.5PL (Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych)