niedziela, 1 czerwca 2003

Wielka ucieczka

- Okropne… – jęknęła Aga.
- Nic nie mów – zawtórował Robert.
Stali przed obrazem o niezwykłej kolorystyce i treści. Fioletowe smugi mieszały się ziemistymi i zjadliwie żółtymi ornamentami. W rogu płótna widniał – odmalowany z niezwykłą wyrazistością – rozgnieciony karaluch.
- Koszmar! – szepnęła z nabożnym podziwem. – Boję się sprawdzić, jaki tytuł ma to cudo…
- "Przemiana" – wyręczył ją Robert. – Jak oryginalnie. I tak lepsze, niż to malowidło na początku.
- To z nożem w oku? - zapytała ze zgrozą. - Jakim cudem ktoś to wystawia?
- Nasze muzea nie takie rzeczy pokazują – pocieszył. – Ona przynajmniej szaleje na własny koszt.
Rozejrzał się. Po niewielkiej galerii krążył elegancki tłumek. Na większości twarzy malowało się osłupienie nie do zamaskowania. Wrażenie niesamowitości potęgowała klasyczna muzyka kwartetu smyczkowego, zupełnie nieadekwatna do prezentowanych treści.
- I mówisz, że ta kobieta jest szczęśliwą żoną twojego szefa – Aga wskazała kolejny obraz. – Przecież te glisty będą mi się śniły latami!
- Rozsądne hobby wzbogaca życie – zauważył sentencjonalnie. – Wydaje się szczęśliwa.
- Nie mogła zająć się kwiatkami? Zaraz zacznę chodzić z zamkniętymi oczami!
- Biznes też nie jest przygotowany na takie doznania – pocieszył ją na widok niektórych gości - chodźmy do bufetu. Przynajmniej się upijemy.
- Bez stalicznoj nie razbieriosz! – przytaknęła.
Kruszon okazał się wyśmienity, co natychmiast nastawiło ich przychylniej do sztuki.
- A który to właściwie twój szef? – zapytała.
- Właśnie idzie – mruknął konfidencjonalnie.
- Przystojny – więcej nie zdążyła powiedzieć.
- I jak się podoba? – zapytał mężczyzna z szerokim uśmiechem.
- Pozwól, że ci przedstawię – odchrząknął Robert. – Kajetan Chmurzyński, dyrektor biura. Agnieszka Taras.
- Bardzo mi przyjemnie – zlustrował Agę zza rogowych okularów. Miał najwyżej czterdzieści lat i śniadą cerę, podkreśloną siwizną skroni i zadbanej bródki.
- Jestem zafascynowana – Aga przybrała poważny wyraz twarzy. – Turpizm zawsze mnie pociągał.
- Doprawdy? – Robert także spojrzał zaskoczony.
- Kiedyś byłam nihilistką – Aga uzbroiła się w najsłodszy ze swoich uśmiechów. – Wyrosłam ale słabość pozostała.
- Trudno w to uwierzyć – zapewnił mężczyzna.
- Cóż, twarz wciąż maluję metodami tradycyjnymi…
Roześmieli się oboje. Robert uznał za stosowne interweniować.
- A gdzie szanowna małżonka? – zapytał.
- Pilnuje obsługi – szef skinął w kierunku biur, nie odrywając spojrzenia od Agi. – Zdaje się, że catering nie przywiózł wszystkiego…
Wobec powyższego Robert dolał wszystkim kruszonu. Lada moment mogło zabraknąć.


- Ruja i poróbstwo – stwierdził zdegustowany. – Myślałem, że się od ciebie nie odklei. Gdyby Hanka nie wróciła…
Na dworze znacznie się wypogodziło, chociaż nadal panował przenikliwy chłód. Okryci grubymi płaszczami wracali spacerem do domu. Sporą część drogi pokonali w milczeniu, z rękoma w kieszeniach i wzrokiem utkwionym w chodnik.
- Działa na każdego – stwierdziła Aga wzruszając ramionami. – Faceci są chyba tak skonstruowani.
- Zdaje się, że wpadliśmy na to jako ostatni – westchnął zabawnie.
- Biorąc pod uwagę nasze osiągnięcia… – zamyśliła się.
Łączyły ich podobne doświadczenia. Ostatni mężczyzna jej życia okazał się agresywny w swej zaborczości. Kiedy doszło do rękoczynów, wolność kosztowała dużo więcej trudu niż się spodziewała.
Otrząsnęła się, mróz powoli przebijał przez rękawiczki.
- Dostałam odpowiedź z DBG – powiedziała.
- Oferta z zeszłego tygodnia? – upewnił się.
- Przysłali mejla – skinęła głową – zapraszają na rozmowę.
- Super! Pojedziesz?
- Jeszcze nie zdecydowałam – odgarnęła włosy z twarzy. – Chciałam tylko wysondować, czy w ogóle mam jakieś szanse.
- No to już wiesz – zatrzymał się.
- Niby tak – wbiła spojrzenie we własne buty. – Ale chyba odpuszczę. Jeszcze za wcześnie.
- Przecież o to ci właśnie chodziło – przypomniał. - Zmienić otoczenie. Wyjechać. Poznać nowych ludzi.
- Ale żeby aż tak? – spojrzała lękliwie- Wiesz, co to oznacza?
- Że być może wyjedziesz za granicę – przytaknął.
- Przynajmniej na rok – uzupełniła.
- To przecież nie Gwadelupa – roześmiał się i objął ją serdecznie. – Do Berlina jest żabi skok, na pewno będziemy się widywać. Możemy pisać, dzwonić, czatować, kupię kamerę…
- Zastanowię się jeszcze – Aga zanurzyła rękę w torebce w poszukiwaniu kluczy.
- Nie przejmuj się – stwierdził z przekonaniem. – Wszystko będzie dobrze.
- Skoro tak mówisz – uśmiechnęła się filuternie. – Pojadę. Potem pomyślę, jak ściągnąć ciebie. Zamieszkamy razem i będziemy żyć długo i szczęśliwie.
- Ale żadnych dzieci – zaniepokoił się nagle – zepsują mi figurę…
- Jeszcze nie upadłam na głowę - trąciła go w ramię, całkiem już rozpogodzona. – Adoptujemy jakieś.
Doprowadził Agę do drzwi i pomachał, gdy zamajaczyła w oknie na półpiętrze. Szybkim krokiem ruszył do domu. Zimno coraz dotkliwiej dawało się we znaki.


Telefon odezwał się ledwie zdjął kurtkę i przygotował napar z mięty.
- Zaczynam przeczuwać, kiedy zadzwonisz – powiedział na powitanie.
- Humor zdaje się dopisuje? – zauważył natychmiast.
- Trochę się z Agą upiliśmy – przyznał Robert.
- Słychać…
- Nie w takim stopniu! – żachnął się ze śmiechem Robert. Zawahał się ale słowa już płynęły: - Chyba się trochę stęskniłem.
- W przyszłym tygodniu będziesz miał lepszą okazję – radiowy głos nie przestawał go fascynować kojącą barwą. - Przylatuję na kilka dni do Polski, pomyślałem…
- Idę o zakład, że w środę – wpadł w słowo Robert – a wyjeżdżasz w sobotę.
- Skąd wiesz?
"Chociaż raz udało mi się go zaskoczyć", pomyślał Robert bez satysfakcji.
- Bo nie istniejesz – westchnął zrezygnowany. – Wszyscy tak twierdzą. Gdyby doszło do spotkania, musiałbym radykalnie zrewidować poglądy.
- A konkretnie?
- Delegacja – poinformował – dokładnie w tym samym terminie.
- O! – rozległo się po drugiej stronie.
- Kontrahent w Hanowerze – ciągnął dalej. - Prawdę mówiąc cieszę się na ten wypad. Zaczynam się dusić marazmem, nic się nie dzieje. Jakby mnie było coraz mniej…
Znów mówił długo. Odłożył słuchawkę i pomyślał melancholijnie, że jak tak dalej pójdzie, będzie musiał spakować się jako pierwszy. Zwierza się facetowi z Niemiec i kobiecie, która wkrótce tam wyjedzie. Co go tu jeszcze trzymało?
Telefon znów zadźwięczał. Odebrał w nadziei, że zapomnieli sobie coś powiedzieć.
- Gdzie się podziewasz? – usłyszał. - Wydzwaniam od rana, w ogóle nie odbierasz! Zaczęłam się już niepokoić!
- Przepraszam mamo – westchnął rozczarowany - miałem wyłączoną komórkę…
- To niepoważne – oburzyła się – przecież mieliśmy się umówić.
"No tak", przemknęło mu przez głowę. "Jak już, to wszyscy naraz!" Myśl o emigracji nagle wydała się kusząca.

Brak komentarzy:

Blog Okroochy stanowi część platformy QueerPop.pl (cc) 2005-2008 by pietras
Wszystkie teksty autorstwa pietras/koosie/kusy/Marcin Pietras na tej stronie objęte są licencją
Creative Commons 2.5PL (Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych)