poniedziałek, 15 września 2003

Wielka wyprzedaż

Na widok ilości zaparkowanych samochodów Jacek zaklął pod nosem Nie znosił hipermarketowego ścisku, pokrzykiwań, nawoływania i sprzeczek, zmieszanych z tandetną muzyką i odgłosami wszelkiego rodzaju sprzętu technicznego. Przemykał bokiem alejek z wykazem konkretnych produktów w ręku. Jeśli już musiał, jeździł do centrów handlowych tuż po otwarciu, zanim nadciągała szczytowa fala otumanionych klientów.
Tym razem trafił na najgorszą porę. Upewnił się, że nie zapomniał notatek i portfela. Wózek zarzucał wyraźnie na lewą stronę, z determinacją doprowadził go do wejścia, nie chciało mu się wracać po nowy. Szybkim krokiem przemknął pod kurtyną ciepłego powietrza, potem przez pasaż handlowy na główną salę, w stronę regałów z chemią.
Oślepiony rzęsistym światłem jarzeniówek stał przez chwilę bezradnie przed półką z proszkami do prania Wreszcie znalazł odpowiedni, choć jego cena nijak nie miała się do idei korzystnych zakupów. W zaistniałej sytuacji nie zamierzał jednak oszczędzać, a już tym bardziej szukać gdziekolwiek korzystniejszej oferty.
Po wypadku matki Krzysia ich życie uległo radykalnej reorganizacji. Z ręką w gipsie i unieruchomioną nogą wymagała stałej opieki, której mąż nie był w stanie jej zapewnić. Sam potrzebował nadzoru i pomocy w najprostszych sytuacjach. Krzyś wprowadził się z powrotem do domu, ale i to nie wystarczało. Niejako automatycznie Jacek zaistniał razem z nim, mógł sobie pozwolić na kilka dni wolnego. Po kilku pierwszych popołudniach, kiedy opiekował się obojgiem pod nieobecność Krzysia, zaczął zostawać na noc.
W ten sposób wkroczył oficjalnie w życie rodziny, chociaż nikt nie nazwał rzeczy po imieniu. Matka powstrzymywała się od wszelkich komentarzy, a ojciec wiedział tylko, że jest znajomym syna, choć w chwilach słabszej kondycji nadal mylił go z kolegą z gimnazjum. Dlaczego akurat Jacek uosabiał w oczach starca przyjaciela z młodości, nie wiadomo. Fizycznie nie przypominał go ponoć w żadnym stopniu.
Pozycji na liście ubywało w zadawalającym tempie. Krzyś z satysfakcją przyglądał się rosnącej stercie zakupów w koszu. Z impetem skręcił za róg, zbyt późno dostrzegając w prześwicie półek, że z drugiej strony ktoś wykonuje identyczny manewr. Mimo gwałtownych prób nie udało się wyhamować. Metal zgrzytnął o metal, pod wpływem uderzenia Jacek stracił równowagę i niemal wpadł na zakupy mężczyzny, który nie zdawał się zbytnio przejmować całym zdarzeniem.
- Stokrotnie przepraszam - wymamrotał Jacek ze złością, grzebiąc się niezdarnie z kosza. - Chyba nic nie zniszczyłem?
-Jeszcze nie zapłacone... - odezwał się tamten obojętnie.
Jacek ocknął się z osłupienia.
- Leszek - stwierdził zdezorientowany. Rosła sylwetka prezentowała się tak mizernie, że w pierwszym momencie nie był pewien.
- Jacek - na zmarnowanej twarzy pojawił się wyraz ulgi i cień uśmiechu - Dobrze, że cię spotykam. Nie mogę dojść z tym wszystkim do ładu.
Zanim Jacek zdążył zastanowić się, co mógł mieć na myśli, wskazał towary w swoim wózku.
- Zawsze kupuję za dużo, łapię się na te cholerne promocje, a potem wyrzucam połowę do kosza, bo się przeterminowuje...
Mimo ogromnego wzrostu wyglądał tak bezradnie, że Jacka aż ścisnęło w dołku. Bez namysłu zaczął odstawiać część towarów na półki, nie zważając, czy aby na właściwe miejsce. Bez słowa pociągnął Lecha za sobą, na szczęście zdążył załatwić większość swoich spraw i mógł poświęcić mu wystarczająco dużo uwagi.
Lech znacznie się ożywił, opowiadał o trudnościach w pracy. Obawiał się postępującej redukcji. Sytuacja na rynku komplikowała się coraz bardziej, mało kto zawracał sobie głowę staromodnymi sentymentami.
Dotarli do końca sali i odruchowo zatrzymali się przed białą płaszczyzną ściany.
Lech wbił niewidzący wzrok w brudną płachtę, zasłaniającą przejście do magazynu. Jacek ze smutkiem obserwował przygarbione ramiona przyjaciela. Znali się na tyle długo, by przed sobą nie udawać, ale z nich dwu to właśnie Lech trzymał zwykle fason do samego końca.
- Zerwaliśmy ze sobą - powiedział cicho. - To znaczy wychodzi na to, że ja zerwałem.
Jacek nie odezwał się ani słowem. Leszek nie lubił zwierzeń, a tym bardziej wścibstwa, ale najwyraźniej musiał się komuś wygadać.
- Zaprosiłem go przedwczoraj na kolację. Miałem nadzieję jakoś to wszystko odkręcimy - odruchowo przekładał rzeczy w wózku. - Jak zwykle zaczęła się awantura, wyliczanki i matematyka. Uświadomiłem sobie, że rozmawiamy wyłącznie o pieniądzach. Dlaczego zablokowałem karty, skąd ma u mnie tyle długów, czemu nie może zabrać dvd...
Akurat o tym Jacek był doskonale poinformowany. W przeciwieństwie do Lecha, Pi nie przejawiał żadnych oporów przed rozgłaszaniem swojego nieszczęścia. Przychodziło mu to bez trudu: przez lata nie musiał liczyć się z groszem, nie pomagały napomnienia Lecha, który prędzej czy później i tak ulegał jego zachciankom. Ciekawe, co Pi zmalował tym razem, że nawet jego cierpliwość się wyczerpała.
- Zapytałem, czy coś go jeszcze interesuje oprócz przedmiotów - ciągnął Leszek. - Czy ja w ogóle jeszcze dla niego istnieję w wymiarze pozabankowym.
Zacisnął usta w nerwowym grymasie. Spojrzał na Jacka z wyrazem bezgranicznego zdumienia.
- Wyszedł bez słowa - powiedział bezradnie. - Po prostu wstał i poszedł.
Jacek chwycił go za dłoń i ścisnął wilgotne od potu palce. Twarz Lecha przybrała jeszcze bledszy odcień. Jacek pchnął przyjaciela w stronę kas, a gdy tylko przedostali się przez ich sito, posadził Lecha w najciemniejszym kącie pobliskiej kawiarenki. Zamówił kawę z koniakiem i zadzwonił do domu, że się spóźni.
- Naprawdę nie wiem, co robić - stwierdził zrezygnowany Lech - to wszystko jest takie banalne. Czuję się, jak papierowy bohater jakiejś szmatławej sagi o miłości i zdradzie.
Jacek pokiwał głową.
- Nareszcie dotarło - powiedział i uśmiechnął się pocieszająco. - Teraz może być już tylko lepiej.
Sprawdzona mieszanka kofeiny i mocnego alkoholu postawiła obydwu na nogi. Pożegnali się na parkingu, jeszcze przez chwilę Jacek obserwował znad bagażnika, jak Lech wrzuca bezładnie siatki z zakupami na tył samochodu, potem wsiada i opiera głowę na kierownicy.
Ledwie ruszył, zadzwonił telefon. W pierwszym momencie nie skojarzył numeru.
- Dzięki za pomoc - powiedział Lech, za kierownicą natychmiast doszedł do siebie. - Świnia ze mnie, nawet nie zapytałem, co słychać. Podobno matka Krisa miała wypadek?
Jacek uśmiechnął się pod nosem.
- Wszystko pod kontrolą - powiedział. - Zadzwonię do ciebie wieczorkiem, to pogadamy.

Brak komentarzy:

Blog Okroochy stanowi część platformy QueerPop.pl (cc) 2005-2008 by pietras
Wszystkie teksty autorstwa pietras/koosie/kusy/Marcin Pietras na tej stronie objęte są licencją
Creative Commons 2.5PL (Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych)