niedziela, 15 lutego 2004

Zaułek

Powoli zbliżali się do granicy Sopotu. Krzyś szturchnął Jacka w ramię. Sam miał ochotę zamknąć oczy i zapaść w drzemkę. Jaskrawe słońce niemal paliło przez przednią szybę Otwarte okna w niczym nie umniejszały męczarni - strumienie gorącego powietrza krążyły po kabinie nie przynosząc wytchnienia. Krzyś nie po raz pierwszy pomyślał o zmianie samochodu.
- O której będziesz w domu? - Jacek chwycił teczkę i zastygł z ręką na klamce w oczekiwaniu na dogodny moment.
- Poczekaj, zaparkuję - Krzysztof zjechał na wysepkę przy miejskim parkingu. - Nie wiem, podejrzewam, że przed wieczorem nie wyrobię. Skoro już jadę do Gdyni, chciałbym chociaż na chwilę wpaść do szpitala. Lech pewnie dyżuruje, jak zwykle.
- Szkoda, też bym go chętnie odwiedził - westchnął Jacek
- Przecież nie jadę tam od razu. Może wsiądziesz po spotkaniu w jakiś trolejbus, wrócimy razem - Krzyś uśmiechnął się zachęcająco.
Wobec rosnących wydatków obaj podjęli dodatkowe zajęcia i istniała obawa, że wkrótce ograniczą kontakty wyłącznie do wymiany żółtych karteczek i esemesów. Każda spędzona razem chwila zaczęła nosić znamiona święta, zwłaszcza jeśli nie byli na tyle zmęczeni, by marzyć tylko o kąpieli i wygodnym, pachnącym łóżku.
- Świetny pomysł. Dam ci sygnał, jak będę wolny.
- Leć już, robi się późno - Krzyś przechylił się po przelotnego całusa i poprawił Jackowi grzywkę. - Nie możesz przecież kazać czekać takiemu ważnemu klientowi.


Przytrzymał uchylone drzwi, napuszczając do samochodu rześkie powietrze. Z czułością obserwował Jacka, który coraz szybszym krokiem oddalał się, wkrótce zniknął między krzakami parkowej alejki. Raz czy drugi wyłowił wśród świeżej zieleni kremowe plamy lekkiej kurtki, potem jego uwagę bez reszty przykuła cudownie jasna barwa młodych listków. Przysiągłby, że słyszy ich delikatny szelest, a przecież nie zgasił nawet silnika.
Postanowił odpocząć chwilę przed dalszą drogą, pożałował nawet, że nie wpadł pomysł odprowadzenia Jacka aż na miejsce. Namiastka romantycznego spaceru niewątpliwie dobrze by mu zrobiła. W codziennym zabieganiu coraz bardziej potrzebował chwili wytchnienia. Dobrze, że zbliża się sezon urlopowy, sama myśl, że może zastanawiać się nad wyjazdem, znacznie go podbudowała.
Ostatni raz odetchnął i cofnął się na fotel kierowcy. Spojrzał na jezdnię z zamiarem włączenia się między nadjeżdżające samochody, ale jego uwagę przykuło scena na chodniku po przeciwnej stronie ulicy.
Zza rogu wyłonił się mężczyzna w luźnym, sportowym stroju. Poruszał się dziwnie, sunął ukradkiem wzdłuż ścian kamienic. Krzyś nie potrafił skojarzyć kogo widzi - przygarbione plecy, nogi lekko ugięte, jakby przyczajone do skoku lub ucieczki, odwrócona głowa i twarz ukryta w cieniu. Mężczyzna rzucał niespokojne spojrzenia przed siebie, czasem oglądał się z obawą, że ktoś zajdzie go od tyłu.
Wszystko to fascynowało Krzysia coraz bardziej, na moment przestał nawet zastanawiać się, kogo widzi. Tymczasem tamten najwyraźniej uznał teren za bezpieczny, bo nieco się wyprostował i pewnym krokiem ruszył na jezdnię, przecinając ją w niedozwolonym miejscu, trochę po skosie, jakby na zawołanie kierując się w stronę miejsc parkingowych, z których był obserwowany. Dokładnie w tej samej sekundzie Krzysztof go rozpoznał.
Odruchowo zsunął się w dół i wbił głęboko w siedzenie, choć zdawał sobie sprawę, że nie zdoła się ukryć. Z drugiej strony tamten wydawał się na tyle zafrapowany swoimi sprawami, że kompletnie nie zwracał uwagi na nic, co nie leżało w kręgu jego zainteresowań. Być może minąłby go nie zauważając, gdyby nie audi, który śmignął znienacka tuż za jego plecami, głośno trąbiąc na nieoczekiwanego przechodnia, który zaskoczony uskoczył na bok, lądując prawie na masce zaparkowanego auta.


- Jarek? Gdzie ty się podziewasz? - Krzyś uśmiechnął się niezbyt naturalnie, rozważając w popłochu, czy przyznać się, co widział. Jarek spojrzał na niego nieprzytomnie i w ułamku sekundy rozwiał wszelkie wątpliwości.
- Kris! - zawołał z wyraźnym uczuciem ulgi. - Jak się cieszę, że tu jesteś! - z jego twarzy emanowała autentyczna radość. Bez namysłu otworzył tylne drzwi i wsunął się na siedzenie za kierowcą - Czekasz na kogoś, przyjechałeś, odjeżdżasz? - prawie krzyknął mu do ucha.
Krzysztof poczuł się lekko oszołomiony rozwojem wypadków.
- W zasadzie ruszam - odruchowo wskazał na stacyjkę.
- Doskonale! - entuzjazm Jarka wydawał się w równym stopniu autentyczny, co udawany. - A mógłbyś wstrzymać się jeszcze przez minutkę?
- Nie ma problemu - przytaknął. - Nie spieszy mi się aż tak bardzo.
Umilkli. Jarek z niejakim trudem łapał oddech. Czy to z wysiłku, czy zdenerwowania, nabierał powietrze wielkimi haustami, zatrzymywał je w płucach, by wreszcie wypuścić ze świstem przez rozszerzone nozdrza. Ukradkiem wytarł wyimaginowany pot z czoła. Krzyś z niepokojem obserwował w lusterku jego poczynania.
- W którą stronę jedziesz? - zagaił przytomnie.
- Co? - Jarek wciąż rozglądał się na boki. - Nie wiem... do domu... chyba. Albo nie... - znów urwał niezdecydowanie po czym odwrócił pytanie - A ty?
- Do Gdyni.
- Może być do Gdyni - zgodził się natychmiast Jarek i zamilkł, uznając najwyraźniej kwestię za zamkniętą. Z natężeniem wpatrywał się w wylot uliczki, z której przed chwilą wyszedł Parę razy głośno przełknął ślinę.
Wreszcie na kościelnej wieży nieopodal wybiła okrągła godzina. Chropowaty, rozstrojony dźwięk odmienił Jarka jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. W mgnieniu oka poderwał się i prześliznął na przednie siedzenie po prawej stronie.
- Co za upał! - stwierdził zachrypniętym głosem. - Ugotować się można.
Krzyś przyjrzał mu się zdezorientowany do reszty. Jarek pokiwał głową, nie wiadomo - zachęcając do podjęcia tematu lub raczej przynaglając do odjazdu. Tknięty impulsem Krzysztof ruszył wreszcie z miejsca, odkładając rozważania na potem.


Przez całą drogę nie odezwał się ani słowem. Nie musiał. Z niepokojem przysłuchiwał się paplaninie Jarka, roztrząsającego szkodliwą wymowę jakiegoś hollywodzkiego gniota. Potem komentował widoki za oknem, wspominając stare, piękne czasy, kiedy w Sopocie, Redłowie i Gdyni działały trzy gejowskie knajpy naraz.
- Możesz mnie tu wysadzić - stwierdził wreszcie, ledwie minęli opłotki miasta. - Dalej sobie jakoś poradzę.
- Jesteś umówiony? - Krzyś zwolnił posłusznie i zjechał na pobocze.
- Nie, chyba będę wracał - nie wydawało się, by Jarkowi cokolwiek sprawiło jakąś różnicę. Mógł jechać dokąd bądź, jakby wystarczyło, że oddalają się coraz bardziej od tajemniczego zaułka.
- Słyszałem, że nie bywasz w domu - zagadnął Krzyś. Jarek przyjrzał mu się badawczo.
- Darek - stwierdził z rezygnacją.
- Mógłbyś się chociaż odezwać - napomniał Kris. - Martwią się o ciebie.
- Jeszcze nie mogę - zmarkotniał Jarek - za wcześnie, to trochę potrwa...
Odpiął pasy i wysiadł.
- Przekaż im proszę, że u mnie w porządku - powiedział cicho przez okno. Zawahał się krótko, ale w końcu dodał. - Robert wyjechał, nocuję u niego, ale proszę: nie mów o tym nikomu.
Jeszcze tylko klepnął krótko na pożegnanie w blachę drzwi i sprawnie zniknął za węgłem samotnie stojącego budynku.

Brak komentarzy:

Blog Okroochy stanowi część platformy QueerPop.pl (cc) 2005-2008 by pietras
Wszystkie teksty autorstwa pietras/koosie/kusy/Marcin Pietras na tej stronie objęte są licencją
Creative Commons 2.5PL (Uznanie autorstwa - Użycie niekomercyjne - Bez utworów zależnych)